Na opakowaniu płyty autor wyjaśnia znaczenie tytułu. Metaphonics to określenie na muzykę, rodzaj, rodzinę dźwięków, które mają odmieniać świadomość, przenieść w inne rzeczywistości. Z’EV zwraca też uwagę na właściwości tych dźwięków odnośnie czasu – jak mogą one zachwiać naszym odczuwaniem jego przebiegu i upływu. Tekst kończy się zaleceniem by płyty słuchać w całkowitej ciemności.
Przy pierwszych dwóch odsłuchach olałem to wskazanie, pomyślałem, że jeśli ma zadziałać, to i tak zadziała. No ale, jeśli ja wymagam czegoś od muzyki, to ona też może wymagać czegoś ode mnie: 35 minut w ciemności – nie jest to jakieś wielkie poświęcenie. Gdy w końcu za trzecim razem obwiązałem sobie głowę szalikiem, by zasłonić oczy (a jak inaczej uzyskać postulowaną total darkness? zawsze będą migały jakieś światełka, czy przebiegały odblaski lamp ulicznych nawet przy opuszczonych roletach) dźwięki dotarły do mnie jakoś inaczej, bardziej.
Z’EV skonstruował utwór z dźwięków gongów, talerzy perkusyjnych, kawałków metalu, przetwarzanych raczej mocno, choć są takie, które łatwo rozpoznać. Słuchanie zgodnie z zaleceniami nie wprowadziło mnie co prawda w trans, ani nie wyrwało z linearności czasu, ale było mocnym przeżyciem. Dla mnie, osoby która muzykę postrzega często w kategoriach przestrzennych, odbieranie tych dźwięków w ciemności było w pewien sposób niebezpieczne. Mam na myśli to, że pozbawiłem się możliwości łapania wzrokiem jakiś punktów orientacyjnych, miejsc, przedmiotów – o które mógłbym zaczepić umysł. Z’EV stworzył bardzo przestronną, wielowarstwową kompozycję, która naprawdę może wciągnąć. W dodatku spora część dźwięków istnieje w oddaleniu, dochodzi skądś hen tam, a nie pojawia się zaraz koło ucha atakując je. To jeszcze silniej sprawia, że podąża się za tym, co słychać, starając odnaleźć tego źródło.
Zabrakło mi tylko czegoś w końcowych minutach, nie oczekiwałem żadnego wielkiego wybuchu, ani zaakcentowanego finału, ale ostatni fragment przebiega w lekko szumiących, rozmywających się dźwiękach. Wydaje mi się jednak, że autor wiedział, co robi i tak musiało po prostu być. Bo cała płyta sprawia wrażenie przemyślanej, dobrze skonstruowanej, bliska jest w brzmieniu albumom The Sapphire Nature czy Headphone Musics. Ciekawa pozycja, choć nie na każdy moment i stan ducha.
3/18/2020
Z'EV - Metaphonics
AGF & Zavoloka - Nature never produces the same beat twice
Niemka i Ukrainka zaczęły współpracować, gdy ta pierwsza usłyszała nagrania tej drugiej znalezione gdzieś w czeluściach internetu. Po kilku wspólnych występach okazało się, że rozumieją się ze sobą tak dobrze, że chcą dalej wspólnie działać. Efektem współpracy jest wydana niedawno przez Nexsound, wyprodukowana w studio Vladislava Delay’a White Room, płyta Nature never produces the same beat twice. Zawiera ona 50 miniaturek, z których każda jest poświęcona jednej roślinie, z pięciu grup, które stanowią niejako kolejne rozdziały albumu – łąka, drzewa, zioła, krzewy, kwiaty. Dyrektywą jaka przyświecała artystkom przy nagrywaniu tej płyty było zdanie: „Tworzyć techno niczym drzewa, bo natura nigdy nie wytwarza tego samego beatu dwukrotnie”.
To hasło obrazuje zamierzenie Zavoloki i AGF – chęć ożywienia formuły muzyki silnie zrytmizowanej, o powtarzalnych strukturach. Panie widzą to trochę inaczej – z bacznej obserwacji natury wyciągają wniosek, że nawet to, co się powtarza i wydaje bardzo podobne, nigdy nie jest identyczne. Właśnie taka jest ich muzyka – w każdej kompozycji rytm jest wyraźnie zarysowany, ale zarazem poddawany sporym deformacjom, nadwerężany. Beat jest na tym albumie bardzo ważny, ale to co dzieję się wokół niego trudno jest przeoczyć. Mamy eteryczne zaśpiewy (teksty z folkloru ukraińskiego, nazwy roślin), metaliczne drony, skrzypienia, sprzężenia, kilka razy przetworzone dźwięki instrumentów ludowych. Rytmy są najczęściej z sortu tych ciężkich, głębokich, AGF zdecydowanie oddala się od zwiewności swoich solówek, jak Westernization Completed. Choć z drugiej strony nie jest to, jakiś hardkor nie do zniesienia, czasem na myśl przyjdzie Afx237 V7 – choć zwykle nie jest aż tak gęsto. Sądzę, że fani Autechre, koślawych bitów ze stajni Mik.Musik, no i rzecz jasna dotychczasowych dokonań obu pań, powinni śmiało uderzać w Nature never produces the same beat twice.
Już marzec, to chyba najwyższy czas, żeby zaczęły pojawiać się pierwsze dobre płyty. Do nich na pewno mogę zaliczyć zbiór 50 migawek z podpatrywania nieprzeniknionych fenomenów natury, który Zavoloka i AGF dźwiękowo przekładają na materię gęstą, absorbującą uwagę, nie pozbawioną zarazem harmonii, pewnego pociągającego powabu, uroku.
9/24/2018
(trzy dni z) Sacrum Profanum 2018
„Nie chcę takiego nudnego koncertu!” - zawodzi żaląc się tacie na oko pięcioletni chłopiec po kilku minutach „Aeolian”, wspólnego dzieła Mai S.K. Ratkje i Kathy Hinde, prezentowanego na Sacrum Profanum właśnie z myślą o dzieciach. Był to jeden z tych elementów programu, w którym najmocniej rozjeżdżała się harmonia między treścią a formą, czy też kontekstem.
To wydarzenie od innej strony naświetliło moje rozważania z dnia poprzedniego. Zirytowany efekciarstwem GGR Betong umacniałem się w przekonaniu, że nie ma muzyki po prostu, samej w sobie, a już na pewno nie na festiwalu. Występ szwedzkiej noise chamber orchestra, która powstała z chęci upamiętnienia Zbigniewa Karkowskiego, sięgał po bardzo tani chwyt – erupcjom głośnych dźwięków towarzyszyły oślepiające światła. Coś, co mogłoby się sprawdzić w przestrzeni klubowej, w sytuacji usadzenia (unieruchomienia) publiczności na krzesełkach w bezpiecznym odstępie od grających, wypadało bardziej jak próby epatowania burżuja. No i znów, traciła na tym muzyka, bo słuchane z zamkniętymi oczami „Below the Demarcation” Tetsuo Furudate potrafiło wciągnąć wirującą otchłannością. Dobrze wypadło też „The Great Silence” Lasse Marhauga, gdzie vuvuzele były użyte na szczęście nie dla efektu – przerodziły się w trąby jerychońskie i weszły w intrygującą relację z elektroniką. Raczej wyjątkowo, bo właśnie współistnienie elementów akustycznych i elektronicznych było tutaj często problematyczne, zwłaszcza jeśli chodzi o głos. W utworach Liny Järnegard i Ruty Vitauskaite wpadał on nawet w pewną szablonowość „nowej muzyki” - mnóstwo urywanych dźwięków, w tym nieartykułowanych, może cząstek słów, zająknięć, odchrząknięć. Taka zamierzona bełkotliwość, która niestety byłaby też najlepszym podsumowaniem całego koncertu. Największym jego walorem było przypomnienie o innej twarzy Pauline Oliveros, której zaskakująco hałaśliwy utwór otworzył całość.
Muzyka na festiwalu nie istnieje po prostu, nie tylko dlatego, że jest przez kogoś wybrana, ale też dlatego, że jest jakoś opakowana. Choćby opisem, na Sacrum Profanum hasłami, jakby tagami (i tak dobrze, że nie hasztagami): NPDLGŁŚĆ, EMNCPCJ, WLNŚĆ, FNTZMT (bez samogłosek, bo jak czytamy: „Zastanawiamy się, w jakim stopniu możemy się cieszyć pełnią idei reprezentowanych przez te hasła.”). Niektórych raziło silne odwoływanie się do stulecia niepodległości, zarzucali oportunizm, ale generalnie, jak na festiwalowe motywy przewodnie, to były one sprawnie wytłumaczone i przełożone na decyzje programowe. Nie rozumiem natomiast, po co zastosowano skalę trudności do oznaczenia konkretnych wydarzeń – od jednego do trzech znaków V („dla początkujących”, „dla zajawionych”, „dla wtajemniczonych”). Nie dość, że było to bardzo subiektywne, to mogło jeszcze stworzyć niepotrzebne bariery. Na festiwalu byłem tylko od piątku do niedzieli, więc nie mogę oceniać całości, ale próbuję też spojrzeć na niego bardziej ogólnie oraz, wiadomo, w kontekście. Sacrum Profanum u zarania było bliżej Warszawskiej Jesieni, dostrzegano nawet chęć konkurowania, a ostatnio pod wodzą Krzysztofa Pietraszewskiego odwołuje się do tego, co u nas wprowadzała Musica Genera i zbliża się nieco do Unsoundu (choć też dlatego, że ten festiwal chętniej zerka ku współczesnej kompozycji i improwizacji). Jednak nie ma tu aż takiej różnorodności jak na Unsoundzie, którego wyznacznikiem jest eklektyzm i po którym właśnie spodziewamy się wszystkiego. Z Sacrum Profanum mam ten problem, że nie słyszę wyraźnie, co ten festiwal chce mi powiedzieć.
Dochodzi do mnie wciąż odbijające się echo przekonania, że nazwiska jednak grają, stąd pomysł, żeby zaprosić na przykład Petera Brötzmanna, Musikfabrik czy Arditti Quartet. Do wielkich fanów tego pierwszego nigdy nie należałem, więc nic dziwnego, że jego występ na koniec długiego koncertu w utworze Michaela Wertmüllera zupełnie mnie nie poruszył. Jako że kompozycja była ostatnia, dłużyła się jeszcze bardziej, Brötzmann grał monotonnie, bez różnicowania dynamiki, a idiom free-jazzowy zupełnie nie służył Musikfabrik. Zresztą to zapowiadał już wcześniejszy utwór Anthony'ego Braxtona, w którym instrumentaliści improwizowali bez pomysłu. Zaczęło się też nie najlepiej – od kompozycji solowych i kameralnych, które ginęły w wielkiej sali ICE. Jasne, że z wielu względów dobrze jest mieć taką bazę, ale może festiwal zbyt się umościł w tej przestrzeni, która, jak ktoś żartobliwie zauważył, przypomina salon sprzedaży luksusowych samochodów. Czy gdyby chciano spróbować z wyjątkowymi lokalizacjami, to narażono by się na zarzut zrzynania od Unsoundu? Może jednak byłoby warto zaryzykować... A tak „Fury” Rebeki Saunders, które we właściwych warunkach i rękach wypada wspaniale (jak udowodnił Mateusz Loska na Poznańskiej Wiośnie Muzycznej [link]), tutaj zupełnie nie przekonało. W oddali majaczyły sylwetki wykonawców, tak też rozpływały się formalne kontury wykonywanych przez nich przegadanych utworów Lizy Lim i Johna Zorna. Bardzo dobrze był widoczny wiolonczelista grający kompozycję Michaela Beila, bo zwielokrotniony przez projekcję i eksponowany w stopklatkach. Beil sięgnął po inny tani chwyt – żart z konwencji, który był nie tylko łatwy, ale też uwalniał odbiorcę od wysiłku wyciągania wniosków.
Śmieszkowania było też trochę na koncercie Spółdzielni Muzycznej. W końcu udało się przedstawić program, z którego najpierw zrezygnowała ze względów finansowych Musica Polonica Nova a potem nie doszedł do skutku na Survivalu (akcja crowdfoundingowa nie przyniosła potrzebnych środków). Jak zauważył założyciel zespołu Krzysztof Stefański, jest to wręcz ironiczne, bo wykonywane utwory miały tematyzować kwestię pieniędzy. Dobrze, że zostało to podkreślone, bo w nich samych trudno byłoby się tego doszukać. Komentarz Stefańskiego, w formie typowej powerpointowej prezentacji był w ogóle jednym z lepszych elementów tego wydarzenia. Może szkoda, że został umieszczony na końcu, bo mógł być dozowany między kompozycjami, informacje tam przedstawione (wyliczenia, konkretne kwoty) wiele uzmysławiały. Ale czas między kolejnymi dziełami był zarezerwowany dla sponsorów – kilka razy puszczano spoty podmiotów faktycznie finansujących SP, zresztą leciały one też przed rozpoczęciem koncertu. Było więc sporo czasu na zastanowienie się nad przesłaniami, które w nas sączyły (prym wiodło wspieranie kultury) oraz ich formami (tu głównie tandetny windziany dżezik). Miejmy nadzieję, że sponsorzy mają poczucie humoru i ten sprytny trolling nie odbije się na festiwalu. Bo to, że nie istnieje on po prostu uzmysławia dobitnie wypełnianie ankiety, o co nagabują („będzie pan grzeczny?”) panie wysłane przez Krakowskie Biuro Festiwalowe. Jakim kultura jest produktem - rozważam starając się jak najdokładniej odpowiedzieć na pytanie, ile wydałem podczas tego pobytu w Krakowie (trudne) i czy zajmuję stanowisko kierownicze (łatwe). Ale, ale – skupmy się na muzyce, jak to ostatnio radzą mądrzy. Z tej rady chyba skorzystała Teoniki Rożynek, której utwór jako jedyny nie miał komponentu wizualnego. Bo też takiego wsparcia jej dźwięki wcale nie potrzebowały. Utwór zwarty, na swój sposób skromny, ale też zdecydowany, oparty na nieoczywistej motoryce oraz ciekawych splotach instrumentów i elektroniki, która sama w sobie była udana (co wciąż jest u nas rzadkością). Warstwa elektroniczna była też istotna u Marty Śniady, choć tutaj zbyt kojarzyła mi się z Sensate Focus – podobne były barwy plam oraz nieregularne bity. Ale i tak bardziej pochłaniało czytanie ciągle zmieniających się tekstów, które przykładały język reklamy do świata sztuki. Tu przesłanie było jasne, natomiast Mikołaj Laskowski chciał raczej wprawiać w zakłopotanie, a wypadł pseudo-radykalnie. Muzycy grali na scenie, ale jednocześnie oglądaliśmy projekcję, która pokazywała ich klaszczących i wiwatujących, a przerysowany entuzjazm podkreślało jeszcze odtworzenie w zwolnionym tempie. Na koniec ci realni złowrogo wpatrywali się w publiczność. Ale, jak można było się spodziewać, nic z tego nie wynikło, do żadnego przekroczenia nie doszło, nikt nie przełamał konwencji, odbiorcy grzecznie przystąpili do aplauzu.
W zupełnie innej sytuacji, ale jednak jakoś igrał z przyzwyczajeniami „The Otheroom” z muzyką Rolfa Wallina oraz choreografią Heine Avdala i Yukiko Shinozaki. Dzięki ruchomym podestom z instrumentalistami oraz pomysłowej scenografii (wielka kurtyna z balonami) przestrzeń występu wciąż się transformowała, publiczność musiała się przemieszczać, a ilość zdarzeń odciągała uwagę od wtórności muzyki. Nic wielkiego, ale miało to swój urok.
Nie można go też odmówić „The Shape of Jazz to Come”, rewizji gatunku, jakiej podjął się zeitkratzer z towarzyszeniem Mariam Wallentin. Był to najlepszy projekt zainicjowany przez festiwal, przemyślany, spójny, a do tego mistrzowsko wyegzekwowany. Po zespole prowadzonym przez Reinholda Friedla zawsze oczekuję odświeżającego podejścia do kanonów muzycznych, pomysłów tyleż zaskakujących, co solidnie umotywowanych. Tak było i tym razem, gdy przyjrzeli się spuściźnie jazzu pod kątem pomijanych przez kronikarzy postaci kobiet (Lil Hardin Armstrong, Geri Allen, Mary Lou Williams, Sweet Emma Barrett). Było to więc wykonawstwo historycznie poinformowane, ale jeśli chodzi o estetykę, to sięgające ku tradycji, jednak tylko by wziąć budulec i obrobić go po swojemu. Nie zaszło żadne szarganie świętości takich jak „Strange Fruit” czy „My Funny Valentine”, ale ukazanie ich innego oblicza. Gdybałem, jak mógłby zadziałać ten koncert w Alchemii, jednak w ICE oświetleniowcy i saksofonista Hayden Chisholm w roli konferansjera, też postarali się, żebyśmy poczuli się przynajmniej trochę jak w jazzowym klubie.
Na zamówioną przez SP operę „ahat ilī – Siostra bogów”, podsuwaną nam jako „kulminacyjne wydarzenie tegorocznej edycji”, też trudno nie patrzeć w kontekście. Choćby wyścigu zbrojeń uprawianego przez festiwale, które konkurują zamówieniami Wielkich Dzieł u Ważnych Twórców. Trochę mi nawet nieswojo, jako miłośnikowi pisarstwa Olgi Tokarczuk, tak się do sprawy odnosić, ale jednak w zwróceniu się do niej o libretto wyczuwam myślenie marketingowe. Podobnie z decyzją o tym by większość tekstu była po angielsku. Niby dzięki temu mamy od razu towar eksportowy, ale jeśli do transakcji miałoby faktycznie dojść, to należałoby zoptymalizować artykulację, zwłaszcza u Urszuli Krygier. Jeśli wziąć pod uwagę istotne dla festiwalu perspektywy, czyli historyczną i finansową, to aż ciśnie się na usta pytanie, czy nie lepiej byłoby sięgnąć do obfitego zbioru już istniejących oper, uznanych na świecie, a w Polsce wciąż nie wystawianych, zwłaszcza takich, na które teatry nie mogą sobie pozwolić.
przedpremiera
TMW czekasz na TMW tabletka przeciwbólowa zacznie działać i zapełniasz czas słuchaniem Dwójka - Program 2 Polskiego Radia z radyjka w kuchni i akurat leci naprawdę dobra muzyka niedoskonałości radyjka nawet dodają jej uroku (jeśli to niedoskonałości a nie muzyka sama) a w najcichszych momentach przebija inna stacja z jakąś piosenką da się nawet rozróżnić kilka słów i to w ogóle ciekawe bo może to ma coś wspólnego z tekstem Gregory'ego Whiteheada* o którym wspominała Justyna Stasiowska na spotkaniu promocyjnym Glissando podczas Sacrum Profanum
a może nie trudno powiedzieć** ale choć oczy się zamykają to czytana z takim opóźnieniem Literatura na Świecie ma na pewno rację słowami Elizabeth Bishop (via Andrzej Sosnowski) że
Niebo to nie jest jakieś latanie czy pływanie,
niebo ma do czynienia raczej z ciemnością i twardym blaskiem;
a ta muzyka robi się bardzo dobra i się kończy i okazuje się to być
i jest 5:44
czyli
czas
najwyższy
dla
pysznej kawusi
** "What is a radio? What is the principle of a radio? Go ahead, explain. You're sitting in the middle of this circle of people. They use pebble tools. They eat grubs. Explain a radio.
There's no mystery. Powerful transmitters send signals. They travel through the air, to be picked up by receivers.
They travel through the air. What, like birds? Why not tell them magic? They travel through the air in magic waves". (Don DeLillo "White Noise")
8/03/2018
na żywo 2018
05.01 Muzyka Nieheteronormatywna - Szpitalna 1, Kraków
27.01 Benefit na Nomadę: Siksa, Czarny Latawiec, DJ Fileas Fogg - Proza, Wrocław
28.01-04.02 - CTM Festival
07.02 Eric Wong, Tkacz/Wong - Farby
08.02 Magiamafia - Schron
28.02 Új Bála - Zemsta
02.03 Rubiś, Rehlis, Brezina, Martinik, Hoza, Chór Opery i Filharmonii Podlaskiej, Orkiestra Filharmonii Poznańskiej, Luks - "Requiem" Donizettiego, Aula UAM
SMS#2 - Akademia Muzyczna, Kołorking Muzyczny
12.03 Ritual Extra - Pawilon
16.03 skład postkolonialny: Rafael Toral - Farby
17-22.03 Poznańska Wiosna Muzyczna
23.03 WODA III: WD 30 - BAL, Kraków
29.03 Palanci - Farby
07.04 Będzie Wszystko w Farbach
05.04 Magiamafia vol. 2 - Schron
14.04 Miman - Farby
15.04 Barbara Tritt, Carlo Torlontano, Amadeus, utwory Vivaldiego, A. Zimmermanna, D'Aquilla, Bartóka - Aula UAM
25.04 Lewiatan: intro (Oleszak/Mańko) - Collegium Maius
29.04 Dębski vs Sudnik vs Krzyżanowski vs Ścierański - Hotel Aries & Spa, Zakopane
07.05 Paweł Krzaczkowski - Baza, Kraków
09.05 Kudirka/Nutters, Morimoto/Tkacz/Wong - O Tannenbaum, Berlin
11-12.05 DYM Festival, Gorzów Wielkopolski
13.05 Lava Festival - Muzeum PRL, Kraków
17.05 Daria Petruk - D. Scarlatti - Sonata h-moll K 27, Sonata E-dur K 135, F. Chopin - Polonez cis-moll Op. 26 n.1 Justyna Wróblewska - F. Liszt- Dolina Obermanna Karolina Wahl - A. Ginastera - Danzas fantasticas op. 2 Trio fortepianowe w składzie: Marta Grygier - skrzypce, Maciej Gąsior - wiolonczela, Alicja Kuźma Beethoven - Trio fortepianowe c-moll op 1, cz. 1 i 2 - Kołorking Muzyczny
18.05 Wkurvv #5: Maciągowski, DJ Snack, julek ploski, Patryk Cannon - Uczulenie, Wrocław
20.05 Skalpel Big Band - Aula Nova
25.05 Introspective #4: Selecta Piotr Tkacz, radio bluszcze - Kołorking Muzyczny
26.05 Koen Nutters w ramach Niewyczerpalność - Bunkier Sztuki, Kraków
30.05 GagaTek: |ust|na, Satin de Compostela, Benelux Energy - Szpitalna 1, Kraków
06.06 Uro Quattour (m.in. Arma Agharta) - Galeria Tak
26.06 Jana Jan - Kołorking Muzyczny
06.07 Animatik do filmów - klub festiwalowy Animatora
ædm - NOT
15.07 Herman Müntzing - Kołorking Muzyczny
20.07 WSZYSTKO - Galeria Tak
28.07 Los Kamer - Lublin
02.08 Renata Marcinkutė-Lesieur, Asta Krikščiūnaitė - Fara
05.08 Jean-Baptiste Dupont: Widor, Bach, Ravel, Strawiński - Puszczykowo
22-23.09 "Juliusz Cezar w Egipcie" Handla (Szelążek, Gorbachyova, Tomkiewicz, Hadzetskyy, Esswood) - Teatr Wielki w Poznaniu
29.09 Koncert inaugurujący sezon: Moniuszko, Nowowiejski, Wagner, Donizetti, Gounod (Mych-Nowicka, Adamczak, Wilczyńska-Goś, Chmura) - Teatr Wielki
03.10 "Skrzypek na dachu" Bocka - Teatr Wielki
07.10 skład postkolonialny; Bungalovv - Schron
12.10 "Manru" Paderewskiego - TWON
16.10 Uro pię(ś)ć: Crank Sturgeon, If, Bwana, Magda Mellin - CK Zamek
19.10 GagaTek: Æthereal Arthropod - Schron
21.10 "Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków" Reinke/Kajdański - Teatr Wielki
22.10 Sepia Ensemble: Fabiańska-Jelińska, Petrovic-Vratchanska, Gentile, Ring, Zielińska, Vihmand - Akademia Muzyczna
30.10 "Historia żołnierza" Strawińskiego - Teatr Muzyczny
4 i 6.11 - "Rigoletto" Verdiego - Teatr Wielki
09.11 "Troja(n)" Kaczmarek/Davydiuk - Teatr Wielki
11.11 Koncert Marszałkowski: "Koncert a-moll" op. 17 Paderewskiego (Paweł Kowalski), "Koncert na orkiestrę" Lutosławskiego - Teatr Wielki
17-18.11 - "Napój miłosny" Donizettiego - Teatr Wielki
23.11 Sonus ex Machina: Warszawska Grupa Gamelanowa, Księżyc i grupa syntezatorowa Rafała Zapały - CK Zamek
24. 11 Nostalgia Festival: "Midday Prayers" i "Midnight Prayers" Kanczelego (Collegium F, Sompoliński) - Kościół Jezuitów
Sonus ex Machina: KakofoNIKT i Chór WSJO Canto-Cantare - Kościół Ewangelicko-Metodystyczny
25.11 Nostalgia Festival: Majewska/Masecki - Kościół Jezuitów
28.11 Iannis Xenakis. Inspiracje w dźwięku i w przestrzeni - "Rebonds B" (Sołkowicz), "Mikka" (Klebba), Gogol, Wabik/Szulgit/Stachowiak, "Rebonds A" (Szulc) - CK Zamek
01.12 Festiwal Słuchowisk: "Stern" Jakimiak/Atman/Stern/Ziołek - Teatr Nowy
02.12 Festiwal Słuchowisk: "Nasturcja, czyli wdowa narodowa" Marcinkiewicz-Górna/Zapała - PTPN
03.12 Sepia Ensemble: Taborowska-Kaszuba, Kędziora, Ametova, Dinescu, Cleary, Ezaki, Fabiańska-Jelińska - Akademia Muzyczna
06.12 Polmuz - CK Zamek
11.12 "Neofonia": Jan Skorupa, Justyna Tobera i Monika Wierbiłowicz, Wiktoria Różycka, Sławomir Kandziora, Wojciech Krzyżanowski - Akademia Muzyczna
15.12 "Manru" Paderewskiego - Teatr Wielki
4/10/2018
Poznańska Wiosna Muzyczna 2018