OPINIE

Joanna Grzymala-Moszczynska
Joanna Grzymała-Moszczyńska

Manipulacja w służbie społeczeństwu

Jesteśmy manipulowani w wielu obszarach i na różne sposoby. Manipulacja jest integralną częścią naszego życia. Dlaczego nie uznać tego faktu i nie zrobić z niego możliwie najlepszego użytku? Liberałowie argumentują, że pewien stopień manipulacji jest dopuszczalny. Tak było w przypadku reformy OFE: naszej decyzji zostawiono, czy przenosimy oszczędności emerytalne do ZUS-u (co było możliwością docelową), czy zostajemy w OFE. Jednak fakt, że ludzie zwykle odrzucają opcje, które zdecydowanie im się nie podobają, nie sprawia, że sama konstrukcja sytuacji wyboru nie jest manipulacją. Zwłaszcza że często nie zdajemy sobie sprawy z tego, która część tej sytuacji powinna zostać odrzucona – oraz dlatego, że ta część, która w największym stopniu jest manipulacją, nie musi koniecznie być tym, co odrzuca nas najbardziej. W oczywisty sposób pojawia się pytanie: czy chcemy wydawać publiczne środki na manipulacje? Z jednej strony – oczywiście, że nie! Ale z drugiej możemy zapytać, czy chcemy efektywnie wydawać pieniądze publiczne na rozwiązywanie problemów zdrowotnych, walkę ze smogiem czy przestępczością? Marzę o tym, aby tego rodzaju problemy nie istniały, ale dopóki istnieją nie możemy obrażać się na rzeczywistość i musimy szukać skutecznych sposobów radzenia sobie z tymi zagrożeniami. Nie byłoby szczególnie mądrym uznanie, że występowanie wypadków samochodowych stanowi obrazę dla ludzkiej godności i w związku z tym nieprowadzenie działań mających na celu zapobieganie im. Zupełnie oczywistym jest to, że zaprezentowany tu tok myślenia może wydawać się niepokojący, wywoływać dyskomfort i sprzeciw. Zdaję sobie sprawę z ogromnych wyzwań etycznych (i praktycznych) z nim związanych, jak chociażby to, kto ma prawo decydować o wdrażaniu rozwiązań opisanych powyżej czy definiować to, jak powinno wyglądać „dobre życie”. Co w sytuacji, gdy manipulacji podejmuje się rząd, który ma na celu ograniczanie podstawowych wolności obywatelskich? Ale równocześnie: czy nie jest niepokojący sposób postępowania i skala manipulacji sektora finansowego czy wielkich korporacji? Czytaj więcej

Alt-Left

Dla lewicy, która zdążyła już zapomnieć o cechującym ją kiedyś antyimperializmie, to geopolityczne trzęsienie ziemi, ba – coś w rodzaju odwrócenia magnetycznych biegunów Ziemi. Nagle zabrakło punktu oparcia, punktu odniesienia. Lewica musi odnaleźć się w nowej sytuacji, dokonać samokrytyki, reorientacji, przewartościowania. Odpowiedzieć sobie na pytanie: co robić? Najpopularniejsza odpowiedź brzmi: to, co dotąd, tylko bardziej. Zewrzeć szeregi, okopać się na swych pozycjach. To reakcja mieszczanina przestraszonego załamaniem status quo. Bastionami oporu (safe zones) stają się uniwersytety i liberalne samorządy wielkich miast. Jednak nie wszyscy amerykańscy lewicowcy są wyznawcami kultu cargo, ufnymi, że powtarzanie pewnych rytuałów zapewni im pomyślność. Niektórzy uważają, że wyzwanie ze strony AltRight wymaga symetrycznej odpowiedzi: stworzenia alternatywnej wobec mainstreamu lewicy odwołującej się do zapomnianych fundamentów lewicowości. Przeciwnicy postrzegają kiełkujący fenomen AltLeft jako nowe wcielenie sojuszu ekstremów, „miejsce, gdzie Pat Buchanan spotyka Ralpha Nadera” (choć alt-leftists odrzucają jakiekolwiek formy współpracy z faszystami, rasistami, antysemitami, fundamentalistami). Zwolennicy akcentują, że jest to de facto powrót do tradycji Starej Lewicy – „lewicy takiej, jaką była od II wojny światowej do kontrkultury lat 60.”. Oznacza to przede wszystkim prymat ekonomiki nad kulturą, pierwotność bazy wobec nadbudowy, powrót do Marksowskiej tezy, że „byt kształtuje świadomość”. Pogarda wobec biednych i przegranych traktowana jest jako najważniejszy z grzechów. Czytaj więcej

Michał Maleszka, Mateusz Trzeciak

O wartości, etykę i skuteczność

W warunkach takiej autokastracji pozostają dwie propozycje – technokratyczna lub negatywno-ironiczna. Żadna z nich nie stanie się Dobrą Nowiną, której lewica potrzebuje jak powietrza. Propozycja socjaldemokratyczna bez wejścia na poziom wartości – równości, wyzwolenia, godności i wolności – sprowadza się do wizji armii urzędników i formularzy podatkowych. Za punkt wyjścia obierana jest koncepcja jednostki posiadającej swoje egoistyczne dążenia i pragnienia. W tej propozycji do koncepcji socjaldemokratycznej jednostkę przekonać można poprzez wykazanie matematycznego rachunku zysków i strat: może twoje pragnienia nie są wspólnotowe, ale bardziej opłaca ci się płacić wyższe podatki i wstąpić do związku zawodowego, niż zdać się na dobrą wolę najbogatszych i ekonomię skapywania. To nie jest opowieść, która może porwać kogokolwiek. Klub miłośników biurokracji nie jest środowiskiem, z którym można się utożsamiać na poziomie emocji. Pozycja negatywno-ironiczna jest jednak wielokrotnie gorsza. To recepta na pewną porażkę. Ciągłe toczenie beki uniemożliwia operowanie na poziomie pozytywnych emocji i wytworzenie własnej silnej tożsamości grupowej. Ten brak wizji przyszłości, nadziei i poczucia wspólnoty, połączony z kulturą wyśmiewania wszystkiego, co poważne, skutkuje popadnięciem w błędne koło frustracji i konfliktów. Najczęstszą reakcją na taki stan rzeczy jest jeszcze więcej dystansu, jeszcze więcej ironii – w tym wobec siebie, własnej działalności, organizacji i Sprawy. W takim układzie spora część niewielkiego lewicowego środowiska zmienia się w swego rodzaju internetową subkulturę. Czytaj więcej

Banku, wracaj do Polski

PZU i Polski Fundusz Rozwoju poinformowały 8 grudnia 2016 r. o zakupie za 10,59 mld zł 32,8% akcji Pekao SA od włoskiego banku Unicredito. Tym samym udział polskiej własności w polskim systemie bankowym ponownie przekroczy 50%. Polska straciła na całej operacji z Pekao SA około 2% PKB, a Włosi odzyskali zainwestowane pieniądze za pomocą zaledwie 2,5-letniej średniej dywidendy. Ryszard Petru (obecnie z Nowoczesnej) doradzał wicepremierowi Balcerowiczowi w rządzie w latach 1997-2000 w rządzie premiera Buzka (obecnie PO). Ciekawe, czy także w kwestii tej, delikatnie mówiąc, niedoszacowanej i niegospodarnej prywatyzacji? Pekao SA to około 13% polskiego sektora bankowego. Rząd premiera Buzka i wicepremiera Balcerowicza w dwa lata „sprywatyzował” 52,9% polskiego sektora bankowego. Jeśli równie „korzystnie” prywatyzowano pozostałe banki w latach 1998-1999, to biorąc pod uwagę, że Pekao SA stanowił 25% całości bankowej prywatyzacji/przejęć tych lat, można roboczo założyć patrząc na liczby, że straciliśmy na tym jako kraj i podatnicy około 8% PKB Polski z roku 2015 i około 12% PKB z roku 1998. Zapewne Nowoczesna czy PO nie będą analizować odpowiedzialności swoich prominentnych polityków za ten oczywisty brak gospodarności.
Czytaj więcej

Lewica bez klasy

Jedynie głupiec, nawet jeśli jest to głupiec z doktoratem czy z elitarnego saloniku kulturalnego, ma dla postaw spod znaku zdziczenia tylko potępienie i jałowe moralizowanie. Alternatywą dla tak czy inaczej pojętego faszyzmu, nawet jeśli to faszyzm zdecentralizowany, przybierający postać setek indywidualnych stron internetowych zamiast karnego maszerowania czwórkami w jednakowych mundurach, nie jest moralizowanie, nie są zaklęcia i pouczenia. Jest nią zmiana systemowa, zmiana reguł gry, zmiana podziału dochodu narodowego na korzyść słabszych. Tak stało się np. w ramach rooseveltowskiego New Deal. Reformy socjalne uchroniły USA przed piekłem autorytaryzmu, przemocy, czystek, wojny wszystkich ze wszystkimi. Ale reformy są trudne. Klasy posiadające rzadko kiedy stać na refleksję nieegoistyczną. Przy okazji „czarnego protestu” – tak masowego i udanego właśnie dlatego, że projektowane zmiany uderzały również, jeśli nie przede wszystkim, w kobiety z klasy ludowej – środowiska lewicowe przywoływały znane słowa z „Opery za trzy grosze”:

Panowie, co stawiacie wymagania,

by świat rozkosznie was podniecał wciąż —

jeść dajcie najpierw wszystkim bez żebrania,

a potem róbcie ewidencję ciąż.

Zgoda, słuszny postulat. Tyle że można to bez trudu sparafrazować tak: Jeść dajcie najpierw wszystkim bez żebrania, a potem róbcie ewidencję poparcia dla tolerancji, mniejszości, Trybunału Konstytucyjnego, ekologii, swobód obywatelskich i obyczajowych itd., itp. Bez zmian w „bazie” nie będzie zmian w „nadbudowie”. Jeszcze nikt nie oszukał piramidy potrzeb Maslowa.
Czytaj więcej

Polska wykluczonych cyfrowo

Rozkład jazdy online to tzw. potrzeba pierwszego świata, ale ten błahy w gruncie rzeczy przykład pokazuje spory problem. Dziś wiele aktywności wymaga od nas korzystania z technologii. Młodzi radzą sobie bez trudu. Starsi czują się zagubieni. Często wręcz nie nadążają za nowinkami i ma to realny wpływ na ich życie. Przykładów mogę przytoczyć wiele. Ograniczę się do tych, które sam widziałem. Dwa, może trzy lata temu na jednym z dużych dworców w Polsce południowej byłem świadkiem sceny, gdy dwoje starszych ludzi próbowało dostać się do autokaru prywatnej firmy. Chcieli dotrzeć do miasta oddalonego o kilkaset kilometrów. Nie udało im się pojechać, bo nie mieli biletu ani nawet rezerwacji. Aby je zdobyć, konieczny był dostęp do internetu. Kierowca biletów już nie sprzedawał, bo w pojeździe nie było miejsc. Podobne sceny obserwowałem w pociągach dalekobieżnych. Tu problem jest mniejszy. Do pociągu się dostaniemy, ale bez miejscówki musimy odbyć podróż na stojąco. Zakup biletu w sieci kilka dni czy tygodni wcześniej, nie tylko zagwarantuje nam miejsce, ale też zniżkę rzędu nawet 30 procent. I znowu: wszystko to wygląda pięknie i wygodnie, gdy potrafimy się odnaleźć w wirtualnym świecie i mamy z nim połączenie lub chociaż nasi bliscy potrafią nam pomóc w jego okiełznaniu. Dostęp do sieci, a coraz częściej również możliwość korzystania z niej w urządzeniach mobilnych, staje się powoli koniecznością. Rzecz nie dotyczy zresztą wyłącznie obsługi komputera czy smartfonu. Współczesny świat wymaga od nas umiejętności korzystania z wielu urządzeń elektronicznych: bankomatów, biletomatów, paczkomatów itp. Już teraz w wielu placówkach medycznych funkcjonują zapisy online. Bez wychodzenia z domu możemy zarejestrować się na wizytę u lekarza. Jak radzą sobie z tym wszystkim osoby starsze? Bardzo różnie.

Czytaj więcej

Mariusz Braszkiewicz
Mariusz Braszkiewicz

Inna Ameryka. Co dalej?

Z sukcesu amerykańskiej prawicy, jakim jest zwycięstwo Trumpa w wyborach prezydenckich i Republikanów w wyborach kongresowych, cieszą się akceleracjoniści, tj. zwolennicy poglądu, który sprowadzić można do słów: im gorzej, tym lepiej. Zdaniem akceleracjonistów zwycięstwo Trumpa, podobnie jak Brexit w Zjednoczonym Królestwie, rządy PiS (a najlepiej jeszcze kogoś bardziej na prawo od PiS) w Polsce i inne zwycięstwa prawicy na świecie skumulują niezadowolenie społeczne i skłonią lud do buntu, a po okresie rządów Trumpów, Kaczyńskich, Orbanów i Le Penów nastąpi rewolucja socjalistyczna. Skupmy się jednak na ludziach i formacjach politycznych nieoderwanych od rzeczywistości. Na tych, którzy chcą przeprowadzać zmiany na tyle, na ile to możliwe, a nie na marzycielach i na ludziach skoncentrowanych bardziej na czystości ideologicznej niż na poprawie bytu Amerykanów. Niestety system partyjny jest zabetonowany, toteż amerykańska lewica musi działać w ramach Partii Demokratycznej. Już teraz, dzięki niezłemu wynikowi prawyborczemu Berniego Sandersa, udało się przyjąć najbardziej lewicowy program wyborczy od 1972 r. (podczas gdy Republikanie mieli najbardziej prawicowy od 1964 r.) Należy działać dalej w celu oczyszczenia Partii Demokratycznej z clintonizmu i nadania jej oblicza zdolnego do pokonania prawicy w następnych wyborach. Teraz, gdy polaryzacja poglądów w USA jest większa, należy skręcić w lewo, by zyskać głosy wyborców lewicowych niegłosujących oraz głosujących na Trumpa, a przekonanych przezeń hasłami głoszonymi tradycyjnie przez lewicę – mam tu na myśli płacę minimalną, płatne urlopy macierzyńskie czy sprzeciw wobec sprzyjającym wielkim korporacjom umów o wolnym handlu. Czytaj więcej