Christos Tsakalos (KKO) – Konieczność nagłego ataku (część II)

sebastian_placzek_150x220_united_or_criminal_anarchy_there_were_

Konieczność nagłego ataku

 

Część druga

(Kontynuacja rozmowy zapoczątkowanej przez włoskiego towarzysza Nicola Gai. Patrz TU)

 

i) Cudowni pracownicy zbawienia społecznego

Żyjemy w ospałej, przewidywalnej i zautomatyzowanej epoce. Żyjemy pod dyktaturą liczb kryzysu finansowego, statystyk bezrobocia, analiz giełdowych i upowszechnionego strachu społecznego.

W tym samym czasie humanistyczni handlarze „progresywnymi” ideologiami szukają nowych klientów. Wędrowni cudowni pracownicy reklamują swoje ideologiczne towary i obiecują uzdrowienie społeczeństwa. Alternatywne źródła energii, „zielony” rozwój przemysłu, uczciwe opodatkowanie, poszanowanie praw pracowniczych, ubezpieczenie zdrowotne, państwo socjalne…

Za nimi podążają rozmaici „anarchistyczni” szarlatani, którzy doradzają bardziej wolnościowe sztuczki dla nadchodzącej utopii. Sprawiedliwość społeczną, samorządne zarządzanie środkami produkcji, demokrację bezpośrednią, rady robotnicze…

Ale nawet „anarchistyczne” środki prowadzące do zbawienia społecznego, choć obiecują wyzwolić nasze życia, tak naprawdę jedynie przeprogramują machinę społeczną używając bardziej wolnościowego podręcznika. Kot, nawet jeśli jest pomalowany na czarno-czerwono, wciąż pozostaje kotem.

Ale dlaczego w kręgach anarchistycznych niektórzy odczuwają tak wielką potrzebę, by być lekarzami dla społecznego syfilisu? Anarchia nie jest społeczną tabletką przeciwbólową, jest trucizną. Nie uśmierza bólu, ani nie uspokaja obietnicami przyszłego „sprawiedliwego” społeczeństwa, lecz przeciwnie, zatruwa myślenie i działanie, stawiając sobie za cel zniszczenie tego, co istnieje i stworzenie nieodkrytych namiętności i napięć, które nie mają nic wspólnego ze starym światem.

Niestety, zostaliśmy nauczeni, by cenić życie jako przedmiot. Nie przeżywamy już naszego życia, ale kupujemy je w małych dawkach. Kupujemy przedmioty by być szczęśliwymi, kupujemy ideały, by w nie wierzyć, kupujemy relacje, by się porozumiewać, kupujemy czas, by dobrze się bawić.

W żadnym remedium sugerującym rewolucję w nieokreślonej przyszłości nie ma ani słowa o zniszczeniu cywilizacji Władzy. W ich bardziej „anarchistycznych” wariantach pojawiają się co najwyżej wzmianki o zniszczeniu jakiejś materialnej infrastruktury (więzień, ministerstw itp.) starego świata. Krótko mówiąc, to znaczy, że pozostaną odpady. Technologia, praca, cywilizacja, władza większości będą nawiedzać nową utopię naszego istnienia.

Ale dla nas, nowa anarchistyczna partyzantka to nie tylko wysadzenie w powietrze kilku ludzkich celów i budynków, ale wysadzenie w powietrze wszystkich relacji społecznych. Dla nas polityczne propozycje ruchów społecznych, które po prostu chcą bardziej sprawiedliwego, równiejszego, ale równie przewidywalnego i otępiałego świata, to za mało.

Nie chcemy znowu być niewolnikami prawdopodobnego, liczb i analiz. Dlatego nie szukamy gotowych programów rewolucyjnych i odpowiedzi na wszystko. Jaką wartość miało by życie, gdyby nie było w nim już miejsca na pytania?

Od czasu do czasu czytamy analizy, sugestie, programy, nawet anarchistyczne teksty pełne definicji, skomplikowanych terminów i opatrzone niekończącą się bibliografią, próbujące wyjaśnić swoją utopię, dać rozwiązanie, przekonać ludzi do ich trafności. Serwuje się nam przestarzały marksizm i dowody sprawności intelektualnej. Zbyt wiele słów zostało już napisanych by wykazać wiedzę. Niektórzy bardzo dobrze znają gry słowne i popadają w samouwielbienie…

Ale ostatecznie najbardziej interesujące jest pytanie, jak zamierzamy zaatakować teraz i jak zamierzamy żyć teraz, bardziej wolni i niebezpieczni.

ii) Atak, atak, atak

Dlatego chcę kontynuować rozmowę o konieczności nagłego ataku, zapoczątkowaną z włoskiego więzienia przez towarzysza Nicola Gai.

Mówiąc o anarchistycznym ciągłym ataku, przyjmujemy sumienie jako jego [ataku] punkt początkowy. Jednak, ponieważ zbyt często najpiękniejsze słowa są wykradane na rzecz wymówek by powstrzymać się od ataku, musimy zdefiniować, co rozumiemy mówiąc „sumienie anarchistyczne”.

Dla nas sumienie nie jest analizą za analizą, pokazem zakurzonej wiedzy historycznej, akademickich zgromadzeń z przemówieniami politycznymi, niekończącymi się monologami i drętwymi badaniami ekonomicznymi. Nie potrzebujemy błyskotliwych mów ani ekspresyjnych ozdób by przekonać publikę lub wzmocnić mit romantycznego, marzycielskiego i świadomego „rewolucjonisty” który poświęca się dla innych. Nie zależy nam na masowości ani akceptacji.

Sumienie ma swój początek wraz z prostą myślą, bezpośrednią refleksją, indywidualnym buntem.

Sumienie to sposób, w jaki rozumiemy swoje „ja” i jego wyjątkowość, sposób, w jaki budujemy relacje i komunikujemy się z innymi, sposób, w jaki przeżywamy swoje życie, nie jako nadaną i przewidywalną sytuację, ale jako ciąg konfliktów z których wyłaniają się dla nas nowe wartości, doświadczenia i emocje… Anarchistyczne sumienie to sposób, w jaki się śmiejemy, zakochujemy, bawimy, marzymy…

Tych rzeczy nie da się odnaleźć w książkach ani mowach politycznych, które chcą wszystko przeanalizować.
Poza tym, jesteśmy na wojnie, a nie konferencji ekonomicznej czy konkursie literackim.

W sytuacji zbrojnego starcia z władzą liczy się ten, kto zmienia słowa w czyny, a nie ten, kto pięknie przemawia.

Nasz atak jest więc wynikiem naszego sumienia i pragnienia nie tylko by uciec od zasad i kompromisów machiny społecznej, lecz także, by ją zniszczyć.

Atak wymierzony w system, eksplozje, rabunki, egzekucje, sabotaż, ogień nie są wyłącznie narzędziami niewidzialnej walki, lecz samą walką, naszym sposobem by żyć w sposób wolny – tu i teraz. Tu nie chodzi o fetysz środków takich jak walka zbrojna, raczej o inne podejście do „różnorodności” walk, które odblokowuje teoretyczne zahamowania i obala ekspertów od przemocy.

Anarchistyczny napad na bank czy egzekucja gliny nie jest wyciętym, spektakularnym obrazkiem, jak ukazują to media, jak w powieści detektywistycznej. To cały proces, między towarzyszami którzy myślą, rozmawiają, proponują, decydują, planują i przekuwają swoje słowa w czyny. To sytuacja, w której relacje, siła i emocje są wystawione na próbę…

To pragnienie w ruchu. To podjęcie ryzyka, a nie ma życia bez ryzyka. Wszystkie godziny spędzone na akademickich dysputach nie mogą się równać jednej chwili akcji bezpośredniej.

Anarchia realizuje się w doświadczeniu tylko wtedy, gdy jednostka postanawia uzbroić się, zamaskować i zniszczyć raz na zawsze zaprogramowany zegar swojego życia.

iii) Smutne kłamstwo o częściowych walkach społecznych

Oczywiście zdajemy sobie sprawę że przez całą historię tylko mniejszość była gotowa by żyć i ginąć za to, w co wierzyła. Jednak nie obniża to wartości ani przyjemności walki.

Poza tym wieczne fantazjowanie o przygotowywaniu mas jako czymś niezbędnym do ataku na władzę może skutkować jedynie wstrzymywaniem się od walki.

Dla nas anarchia jest przede wszystkim indywidualnym wyborem, skutkującym zaostrzeniem walki na rzecz kolektywnego buntu. To wybór, którego doświadczamy tu i teraz, używając z całą siłą i śmiałością wszystkich środków ataku, jakimi dysponujemy.

Poza tym „obywatelscy” anarchiści desperacko poszukują świadomego proletariatu, który przeobrazi się w awangardę „rewolucji społecznej”, będącej jedynie przyjacielskim kuksańcem. W ten sposób weterani teorii chowają się za wiecznym zawieszeniem, czekając na odpowiednie warunki.

W tym czasie intensywnie krytykują i zaciekle atakują każdego towarzysza, który przekroczy granicę tego, co jest społecznie akceptowane, logikę umiarkowania i przeciętności. Na przykład wszyscy „socjalistyczni” anarchiści akceptują drobne, symboliczne ataki, tak długo, jak długo mogą schować się za udziałem wielu (więc jak coś pójdzie nie tak, każdy może myśleć, że to nie jego złapią), w zakresie, w jakim nie grożą poważne konsekwencje prawne (więzienie przeraża tych, którzy jutro mają zniszczyć istniejący świat) i oczywiście, o ile nie odstraszy to ludzi (nie trzeba startować w wyborach, by być politykiem)

Tak tworzy się bezpieczna rutyna „anarchistycznej bojowości”, która jest serwowana w małych dawkach, przez branie udziału w bezsensownych walkach ulicznych podczas protestów. Nie chcę być źle zrozumiany, doceniam każdy koktajl Mołotowa jako oddech insurekcji w wielkomiejskim więzieniu. Poza tym wszyscy mieliśmy pierwsze doświadczenia insurekcyjne właśnie w takich walkach ulicznych, pomiędzy gazem łzawiącym, ogniem i pościgami policyjnymi.

Ale traktowanie tych pokojowych protestów jako możliwości do sabotażu i ataku to jedno, a traktowanie tych przypadkowych konfliktów jako granicy akceptowalności i jedynej możliwości „społecznej insurekcji” to drugie.

Nic i nikt nie zmusi nas do ujęcia naszych pragnień i ataków w ramy tego, co jest społecznie akceptowane.

Społeczeństwo, którego nie przeraża niewolnicza etyka, dyktatura pieniądza, chłód technologii, niszczenie przyrody, a które jest przerażone tym, że paru gliniarzy czy przedstawicieli rządu może być postrzelonych z Kałasznikowa przez anarchistycznych partyzantów jest dla nas bez znaczenia, jest nam wrogie.

W tym miejscu uważam za konieczne, by porozmawiać o odniesieniach klasowych i pośredniczących walkach. Niestety, wielu towarzyszy-insurekcjonistów wciąż dźwiga społeczne dziedzictwo tradycyjnych anarchistów. W wielu anarchistycznych tekstach czytamy o „potrzebie połączenia się ze społeczeństwem”. Za tym zdaniem kryje się kompleks, poczucie winy za bycie innym. Dlaczego mielibyśmy łączyć się ze społeczeństwem? Jesteśmy częścią społeczeństwa, ponieważ się w nim urodziliśmy i ponieważ nauczono nas jego reguł. A teraz, jako anarchiści, odrzucamy je i walczymy przeciw niemu, ponieważ jedyne, co może zaoferować to kompromis, opresja i nuda. Dlaczego więc mielibyśmy wracać na jego łono i łączyć się z tym, co już odrzuciliśmy? Pogląd o łączeniu się z „walczącą” częścią społeczeństwa jako niezbędnym czynniku, by promować przewrót i insurekcję nie różni się bardzo od tego, czego chcą partie komunistyczne, czyli prowadzenia mas ku rewolucji społecznej. Nie wierzymy w awangardę, nie będziemy też czekać aż bierne masy nauczą się oddychać wolnością.

Jak napisał R. Novatore: „Oczekujesz na rewolucję! Niech się stanie! Moja zaczęła się już dawno!”

Poza tym, jeśli chcemy mówić o walce klas, musimy przyznać, że spójność klasy robotniczej jest oparta wyłącznie na zniewalających warunkach ekonomicznych, doświadczanych przez uciskanych, a nie na wspólnocie (affinity) percepcji, wyborów, wartości i praktyk. To oznacza, że porządek społeczny jest raczej przymusową normą władzy niż świadomą wspólnotą ludzi.

Nie szukamy sojuszy w ramach tego, co narzucone, ale przez indywidualne wybory.

Nie zadowalają nas efemeryczne formy „partnerstwa” z tymi, z którymi możemy znaleźć się za jedną barykadą z powodu obniżenia im płac lub wyrzucenia z pracy, a którzy nie zwątpili czy zanegowali etyki pracy choćby na moment. Krótko mówiąc, kamienie rzucone w celu uzyskania przez masy prawa do pracy, dobrego wynagrodzenia i zabezpieczenia pensji nie są tymi samymi, co rzucane przez nas. Odrzucamy pracę i świat właścicieli.

Dlatego nie szukamy tych, którzy chcą odzyskać przywileje praw pracowniczych czy utracone państwo socjalne, ale tych, którzy chcą stracić wszystko by odbudować życie od zera. Poza tym wśród tych pierwszych znajdą się najwięksi zdrajcy, którzy pierwsi porzucą cię, sprzedadzą czy nawet obrócą przeciwko tobie, zwabieni przynętą w postaci obietnicy finansowego zaspokojenia.

Za to z drugiej strony, wśród tych drugich można znaleźć najprawdziwszych przyjaciół i towarzyszy.

To nie oznacza, że w imię jakiejś ideologicznej czystości pozostajemy obojętni, gdy gdzieś toczy się jakaś połowiczna walka społeczna (intermediate social struggle). Przeciwnie, łapiemy okazję, by uderzyć znowu i znowu. Jednak nie gubimy się w masach pracowników i zgromadzeniach ludowych by przekonywać lub być przekonywanymi.

Obserwujemy miasto i niesiemy wojnę tam, gdzie zechcemy. Gdy gliniarze są zajęci walkami w śródmieściu, niektórzy z nas nie muszą tam być, by rzucić kolejny koktajl Mołotowa. Wykorzystujemy militarną nieobecność glin w innych częściach miasta i atakujemy dzielnice policyjne, galerie handlowe, niosąc wszędzie chaos anarchistycznego powstania.

Lubimy stawiać nasze życie na szali z dala od defensywnych walk.

iv) FAI-IRF Sieć komórek

Propozycja FAI-IRF czyni zadość naszemu pragnieniu i zmienia potrzebę bezpośredniego ataku w praktyczne doświadczenie tu i teraz.

FAI-IRF nie kieruje się zegarem walk społecznych. Wskazówki jej własnego zegara wskazują na tu i teraz.

Przez praktyczną teorię my wszyscy, anarcho-nihiliści, antycywilizacyjni anarchiści, chaotycy tworzymy własną międzynarodową sieć konspiracji i akcji bezpośredniej i atakujemy pierwsi.

Tworzymy małe, elastyczne komórki, rozproszone w przezroczystych więzieniach metropolii, uderzając z zaskoczenia i w koordynacji. W ten sposób FAI i KKO plotą własną sieć, by zatruć funkcjonowanie systemu. Nie ma protokołów ani statutów, by każdy mógł wziąć udział w przygodzie nowej anarchistycznej partyzantki miejskiej. Każdy może zebrać się z najbliższymi towarzyszami i utworzyć komórkę FAI, by uczestniczyć w międzynarodowej rewolcie Czarnej Międzynarodówki Anarchistów Praxis.

W ten sposób tworzą się komórki, które, nie znając się wzajemnie, rozwijają zażyłą relację między sobą i promują akcję bezpośrednią, tendencję antyspołeczną i międzynarodową solidarność. To trzy filary FAI. Nie znaczy to, że FAI-IRF jest scentralizowaną organizacją, pochłaniającą wszelkie różnice w imię jednorodności. Przeciwnie, komórki FAI odkrywają płaszczyznę zgody i kreatywnych różnic poglądowych poprzez swoje działania. W ten sposób, poprzez różne komunikaty, ma swój początek wyjątkowy dialog, nie mający na celu odkrycia jedynej prawdy, lecz promowanie ewolucji praktycznej teorii.

Jedynie przez niezgodę i dyskusję wśród towarzyszy ma miejsce ewolucja jednostki i zwiększanie intensywności życia.

My, towarzysze uczestniczący w projekcie FAI-IRF pochodzimy z różnych krajów, a także przynależymy do różnych napięć anarchistycznych (anarchist tensions). Wśród nas są anarcho-nihiliści, antysocjaliści, antycywilizacyjni anarchiści, anty-gatunkowiści, którzy odkrywają naszą zażyłość w naszych działaniach. Ponieważ, jak zostało już kiedyś napisane „słowa często oddalają nas od siebie, lecz dzięki działaniom znów się spotykamy”. FAI nie przywiązuje się więc do ideologicznych etykietek i nie toleruje dogmatów ideologicznych, lecz ceni swoją różnorodność i napięcia i podżega do ciągłej anarchistycznej insurekcji.

Teksty takie jak „Konieczność nagłego ataku”, napisana przez towarzysza Nicola Gai, zapewniają nam podstawę do rozmów i lepszego wzajemnego poznania. Dla tego dialogu jest więc istotne by trwać w tekstach, listach więźniów i komunikatach towarzyszących akcjom bezpośrednim.

FAI staje się z dnia na dzień coraz silniejsza, nowa anarchia szerzy się w miejscach, gdzie jeszcze wczoraj o Czarnej Międzynarodówce krążyły tylko pogłoski. Australia, Rosja, Białoruś, Bazylia, Ekwador, Peru, Finlandia, Boliwia dołączyły do listy krajów już „skażonych” FAI takich jak Włochy, Indonezja, Grecja, Zjednoczone Królestwo, Chile, Meksyk, Hiszpania…

Zwiększa się także stawka. Bezpośrednie działanie anarchistów praxis zabija zahamowania i tchórzostwo tradycyjnych anarchistów, którzy boją się podejmować ryzyko, by nie stracić swoich złudzeń o wiecznym momencie masowego zrywu.

Dlatego też gdy anarchiści z FAI czy KKO przeprowadzają działania anarchistyczne tu i teraz, dewoci ruchu anarchistycznego w obronie reagują strachem, rzucając oszczerstwa gdy mają do czynienia z działaniem wykraczającym poza ich pseudo-anarchistyczną retorykę.

To by było na tyle jeśli chodzi o wymówki tchórzy.

Kłamstwo o dojrzałych okolicznościach, antycypacja społecznej świadomości i alibi w postaci małych akcji symbolicznych mające na celu sprawienie by każdy używał tych narzędzi walki stały się zbyt nudne.

Sami tworzymy warunki, nie czekamy aż masy przejdą do ofensywy i starcia z władzą, i z pewnością nie potrzeba żadnego specjalisty od przemocy by zmontować urządzenie zapalające czy pociągnąć za spust. Potrzeba jedynie anarchistycznego sumienia i poczucia konieczności bezpośredniego ataku.

FAI i KKO wspólnie ze wszystkimi anarchistami praxis atakują spokój wielu i tworzą możliwość spełnienia wolnego i anarchicznego życia.

„Jeśli przyszedłeś na ten świat tylko po to, by policzyć swoje dni i odejść, nie masz się czego obawiać. Nie krzywdzi się cichego człowieka. Po prostu brzydota tego świata została stworzona przez cichych ludzi. Ponieważ cisi ludzie swoją apatią pomogli brzydocie stać się gorszą”

TWORZYMY 10, 100, 1000 KOMÓREK FAI-IRF

NIECH ŻYJE CZARNA MIĘDZYNARODÓWKA ANARCHISTÓW PRAXIS

NIE MNIEJ NIŻ WSZYSTKO

 

Christos Tsakalos
Członek Konspiracyjnych Komórek Ognia – FAI/IRF
więzienie Korydallos, wrzesień 2013

tłum: Barbaros

Dyskusja

  • aurora 7 lat temu

    „Anarchistyczne sumienie to sposób, w jaki się śmiejemy, zakochujemy” zakochujemy? i tutaj ten banał? tzw. miłość to także przeżytek feudalizmu, społeczny mit, wymagający od człowieka konsensusu, ustępstw na rzecz „ukochanej, bliskiej osoby”. Wolnym wyborem może być nie kochanie. „z pewnością nie potrzeba żadnego specjalisty od przemocy by zmontować urządzenie zapalające czy pociągnąć za spust”- trzeba mieć talent do chemii 😉 „Po prostu brzydota tego świata została stworzona…” – co to za estetyczne przesądy? 🙂 dobry- ładny, brzydki- zły (jak uczą na katechyzie i w przedszkolu))

    • Barbaros 7 lat temu

      Wydaje mi się, że kiedy mamy na myśli „wolną miłość”, czyli formę przyjaźni – ciężko mówić o „przeżytku feudalzmu”, zwłaszcza że opierał się raczej na przymusowej wierności i faktycznemu podporządkowaniu, patriarchacie etc. Natomiast „wolna miłość” tak, jak ja ją rozumiem – i wydaje mi się, że Christos Tsakalos ma coś podobnego na myśli – to z jednej strony „pozwolenie” sobie na uczucie, z drugiej – nieuleganie nawykom, przyzwyczajeniom, konwencjom. Osobiście uważam, że dokonanie wyboru nie-kochania motywowane uznaniem opresyjności miłości może (choć oczywiście nie musi) być samozniewalające (tworzenie kodeksu co wolno a czego nie wolno „prawdziwemu” anarchiście, zabranianie sobie uczuć – czy uczucia mogą podlegać takim regulacjom?). Czy przyjaźń także uważasz za przeżytek feudalizmu? Także wymaga konsensusu i ustępstw, może nawet pod pewnymi względami dalej idących niż miłość. Co do przesądów estetycznych – negacja pewnych wartości, której dokonują nihiliści, siłą rzeczy afirmuje inne, nawet jeśli nie dokonuje tego wprost i wyraźnie. Gdyby tak nie było, prawdopodobnie nie mielibyśmy do czynienia z insurekcjonizmem, tylko z eskapizmem. Dobry czy brzydki są słowami, które opisują stosunek do przedmiotu opisu – nie udało nam się do tej pory wyjść poza język. Problem polega raczej na określeniu własnego stosunku, pozbyciu się narzuconego sposobu wartościowania.

      • aurora 7 lat temu

        czyli właściwie nie ma wyboru pomiędzy samodyscypliną a poświęceniu siebie drugiej osobie? Czy to nie jest tak jak z wyborem sobie pana przez niewolnika? Ale to moje subiektywne wrażenie. Nie przeczę, jestem egoistką, choć nie narzucam swego egoizmu innym. Z uczuć jedynie kumpelstwo – luźne, bez wyrzekanie się siebie. Z resztą mój stosunek do uczuć jako takich jest bardzo sceptyczny. Co do „kodeksu” „prawdziwego” anarchisty- oczywista, że to głupota definjować coś, i podciągać pod to innych. Każdy ma własny sposób zachowania, odbierania rzeczywistości. Nie ma sensu szufladkowac siebie i innych. Insurekcjonizm, eskapizm- miotam się pomiedzy nimi… Co do słów- czy nie jest tak, że leksyka ogranicza dyskurs rewolucyjny? Czy sam obecny słownik, nabór leksykalny nie jest przezytkiem opartym o wartości moralne? „Brzydki”, „dobry” – słowa etymologicznie związane z moralizmem. Nie są więc w stanie w pełni wyrazić amoralnej, rewolucyjnrj postawy

        • Barbaros 7 lat temu

          A co ze słowami takimi jak „Wolność” czy „Solidarność”? Też mają znaczenie i są pozywywnie wartościowane. Można oczywiście próbować pozbawić je tej – niech będzie – moralnej wartości i tłumaczyć wyłącznie logicznie, wykazując współzależność między wolnością i solidarnością, o potrzebie powszechnej wolności, obalenia systemu który jest totalny i tylko totalnie można go obalić czy co kto jeszcze wymyśli – ale taka logika nie odpowiada na pytanie: po co? albo: Dlaczego? Czy rewolucyjna postawa jest amoralna? Dlaczego więc jest w imię wolności, często antygatunkowistyczna, sprzeciwiająca się technokracji i wyzyskowi – niekoniecznie własnemu? To, że nie prawi morałów niekoniecznie oznacza, że jest amoralna, przynajmniej tak, jak ja rozumiem to słowo.

          • aurora 7 lat temu

            Akurat pojeciem amoralizmu anarchonihiliści posługuja się bardzo często. Moralizm rozumieim jako odgórny system wartosci, rzekomo uniwersalny. Jako uznawanie czegoś za „dobre” w sposób „intuicyjny” a tak naprawdę zaprogramowany społecznie (a nie dlatego, że SAM doszedłem/doszłam do wniosku, że coś jest pozytywne) . Co do pytania „Po co?”, mozna odpowiedzieć – z powodu własnej chęci i woli. Walczyć, bo taka jest moja wola, taką mam ideę. Moja wola ponad sztywnymi pojęciami moralnymi (i to wcale nie musi być wola totalitarna- to już będzie zależeć od samego realizatora- może on zostać dyktatorem albo wyzwolicielem gatunków, ludów, dobroczyńcą, wojownikiem). Normy ograniczją siłę indywidualnej idei. Pojęcie wolności chyba jest w mniejszym stopniu „sztywne” anizeli pojecie dobra. Pojęcia dobra i zła powstawały bardziej na gruncie moralizmu, a pojęcie wolności miało również podłoże buntu, niepokory wobec norm, było bardziej subiektywnie odbierane. Dlatego ładunek emocjonalny, nacechowanie słów jest nieco inne. Ale słowa to jednak pewne ograniczenie, ramy, która nie wszystko obejmuje, a jedynie próbuje definiować Tak mi się wydaje.

    • Rodion 7 lat temu

      miłość i przyjaźń[używane zamiennie lub jako synonimy] są jedyną dostępną człowiekowi możliwością transcendencji w tym świecie, wyjścia poza swoje odizolowane ja i na pewno jako takie nie są przeżytkiem feudalizmu. Chyba, że mówimy o uprzedmiotowionych oznakach tych uczuć, jako wyniku relacji społecznych w kapitalizmie. Pragnienie bycia kochanym czy akceptowanym to najmniej inwazyjna możliwość pozbycia się podstawowego lęku każdej istoty ludzkiej jakim jest kruchość i znikomość jej życia.

      • aurora 7 lat temu

        ale ja nie pragnę być kochana, a jednocześnie gardzę życiem i śmiercią. Czy nie jest jednak tak, że podciągasz zachowania ludzkie pod jeden określony model reakcji?

        • Rodia 7 lat temu

          jak już napisałem, potrzeba miłości jest tylko jedną z możliwych reakcji na to specyficzne położenie istoty ludzkiej w świecie. A jest tak,a nie inaczej, że położenie istoty ludzkiej w świecie, jako tworu gatunkowego jest względnie podobne. Wszyscy rodzimy się jako słabe i nieporadne organizmy, zdane na łaskę wychowawców oraz losu, skąd nieodzownie rodzi się silne przekonanie o czychającym zewsząd na nas niebezpieczeństwie i wrogości środowiska wobec nas. W związku z tym przeświadczenie o wątłości ludzkiego istnienia jest zaszczepione w nas już od dzieciństwa. Wraz z rozwojem świadomości, nieuchronnie nabywamy tą fatalną informację, jaką jest śmiertelnośc każdej żywej istoty w tym i nas, co tylko podkreśla i uwydatnia lęk wytworzony w dzieciństwie. Każda jednostka radzi sobie w unikalny dla niej sposób z tym problemem, oprócz szukania miłości/akceptacji istnieją jeszcze inne możliwości jak szukanie prestiżu czy władzy. Można również próbować uciec od świata, drogi są różne, jedną z nich jest eskapizm inną zatracanie się/swojego ja.

        • Rodia 7 lat temu

          można również ze światem walczyć…

          • aurora 7 lat temu

            A niewolnik rodzi się ze świadomością, że jest niewolnikiem i będzie musiał do końca służyć panu, ma świadomość własnej słabości, jest zdany na łaskę pana ;P …też może walczyć, o ile na to wpadnie…

  • Rodion 7 lat temu

    doniosłość przyjaźni czy miłości choćby była tylko kolejnym widmem pięknie oddał Camus w tym pełnym symbolizmu fragmencie: „Przez kilka minut płynęli jednako, z tą samoą mocą, samotni, daleko od świata, wolni nareszcie od miasta i dżumy. Rieux zatrzymał się pierwszy i wracali powoli, prócz owej chwili, kiedy dostali się w lodowaty prąd. Milcząc popłynęli szybciej, przynaglani tą niespodzianką morza. Ubrali się i poszli nie powiedziawszy słowa. Ale serca mieli jednakie i wspomnienie tej nocy było im słodkie. Kiedy ujrzeli z daleka straż dżumy. Rieux wiedział iż Tarrou mówi sobie tak jak i on, że choroba zapomniała o nich, że to dobrze i że trzeba teraz zacząć na nowo”

    • aurora 7 lat temu

      nie rusza mnie to

      • Dżuma - Camus Albert 7 lat temu

        wiem to tylko fragment, lepsze wrażenie zrobiłaby na tobie z pewnością cała książka, którą niezmiernie polecam.

        • aurora 7 lat temu

          czytałam, i nic. Naprawdę mnie nie rusza

  • Red. 7 lat temu

    Aurora a może twój przypadek należałoby rozpatrzyć w kategoriach psychologicznych?

    • aurora 7 lat temu

      sugerujesz chorobę psychiczną niczym towarzysz z Czeka? 😉

  • redakcja2 7 lat temu

    Jeżeli ktoś mówi, że nie rusza go miłość ani przyjaźń, to podejrzewam, że prawdopodobnie rezygnuje z tych uczuć, ponieważ np. został kiedyś skrzywdzony i uznaje je za zbyt ryzykowne. Tu nawet nie trzeba Czeka.

    • aurora 7 lat temu

      Ale banał. A rewolucjoniści robią rewolucję, bo byli skrzywdzeniw dzieciństwie, czyż nie? A ateiści nie wierzą w boga, bo gwałcił ich ksiądz. Ty chyba naprawdę pochodzisz od innej małpy niż ja. Na pewno jesteś redaktorem tego niby- nihilstycznego portalu?

    • aurora 7 lat temu

      P.S. w artykule p.t. „Chile: Anarchistka Sol pomściła śmierć Sebastiana Oversluija” wyśmiewaliście (a przynajmniej tak to odebrałam) systemowe próby zrobienia z Sol F. Vergara romantycznej zakochanej panienki ( a konkretnie insynuuacje, jakoby romantyczne uczucie było jej jedyną motywacją). Natomiast teraz, gdy ktoś ma inne poglądy niż wy- stosujecie ten sam „psychologiczny” dyskurs- „ładnie to tak”? Przypomina mi to pewien prawicowy wywód o tym, że Mao nie mył sam zębów, bo był leniem, a nie rewo, a cała reszta lewicowych „wojowników” została nimi właśnie z powodu „skrzywdzenia”. (jak znajdę, to mogę wrzucić link). Reasumując, mam wrażenie, że nie mozesz przyjąć do wiadomości, iż ktoś po prostu nie wierzy w miłość- takie ma poglądy. Odbierasz mi prawo ideologicznych pobudek? Człowiek wierzący też zazwyczaj nie chce pojąć ateisty… Więc raczej odpuść tą analizę psychospołeczną, bo jeno „trudne sprawy” czy inna „ukryta prawda” z tego wychodzi 😉

  • redakcja2 7 lat temu

    Auroro, nie twierdzę, że tak jest w twoim przypadku bo Cię nie znam. Stawiam jedynie hipotezę i poddaje ją pod rozwagę. Dlatego użyłem słowa „prawdopodobnie” i „podejrzewam”. Ludzkie postawy,odnośnie postawionego tu zagadnienia, podzieliłbym na te, które wynikają ze świadomych wyborów oraz takie, które biorą się z resentymentu i wiążą z zastępczą ucieczką od trudnych nierozwiązanych konfliktów emocjonalnych. Myślę, więc, że ktoś może negować coś, co poznał i dobrowolnie odrzucił, a może wypierać się tego, bo nie jest w stanie tego osiągnąć i zrealizować, choć bardzo tego pragnie (resentyment). W pierwszym przypadku wybór jest świadomy, w drugim maskuje ból niezaspokojonych potrzeb. Nie da się wyrzec czegoś czego się nie posiadało. Dlatego np. pacyfiści, którzy nie stosowali nigdy przemocy, nie są dla mnie autentyczni. W przypadku miłości zastanawiam się, ponieważ wątpię by osoba zdolna kochać, chciałaby tego dobrowolnie się wyrzekać. Co innego natomiast gdy wybierasz wolny związek, zamiast monogamicznego partnerstwa.

    Miłość rozumiem tu jednak bardziej jako szerszą postawę wobec świata i (wybranych)ludzi, a nie tylko romantyczno-miłosny związek kobiety i mężczyzny. W przypadku Sol chilijscy autorzy tekstu wyśmiewali próby sprowadzenia jej osoby do roli kury domowej sfrustrowanej z powodu serca złamanego przez kochanka. Jest to wiec inna sprawa. Oczywiście możemy się spierać o normatywność ocen, kto umie, a kto nie umie kochać. Widywałem jednak ludzi, którzy uświadamiając sobie, że to rozróżnienie dotyczy ich samych, znajdywali zrozumienie przynajmniej części swoich problemów czy autodestrukcyjnych zachowań. I oczywiście nie twierdzę, że każdy buntujący się, robi to z resentymentu – takie uogólnienie byłoby właśnie ideologicznym kłamstwem – zwracam tylko uwagę na ryzyko istnienia takich przypadków zafałszowanej świadomości. Warto zdawać sobie z tego sprawę.

    • aurora 7 lat temu

      Spoko, zrozumiałam. Z tym, że miłości nie poznałam, bo w nią nie wierzę- tak samo jak ateista raczej nie poznaje smaku objawienia. „Miłość rozumiem tu jednak bardziej jako szerszą postawę wobec świata i (wybranych)ludzi,” – czyli jako ogólnie pozytywny stosunek do pewnych osób? Tu zgoda, ja też do niektórych osób odnoszę się pozytywnie (choć nie nazywam tego miłością), a do innych negatywnie.