piątek, 3 sierpnia 2012

Duran Duran - A Diamond in the Mind

 Jeszcze w piątkę - lata osiemdziesiąte, gdzieś w Londynie (?)

Płyty koncertowe mają swoich zwolenników i przeciwników. Niektórym nie podoba się wrzawa wielotysięcznego tłumu, i osoby takie wolą słuchać studyjnego brzmienia. Jednak do plusów ,,koncertówek" należą ( o ile jakiś pseudoartysta nie oszukuje, czyli ,,nie jedzie z playbacku") znane utwory zagrane w trochę innych wersjach, niż znamy z albumów nagrywanych w studio.

Grupa Duran Duran wydała trzecią ,,koncertówkę" po wydanej w 1984 roku płycie ,,Arena" oraz ,,Live at Hammersmith 82!" z 2009 roku. Tym razem panowie już strząsnęli z siebie resztki wody sodowej, dojrzeli, a niektórzy nawet zarośli jak ten dziki agrest (tak, tak, Simon, o Tobie mówię!) Nie sądzę, by ten niby światowy kryzys był tak głęboki, że w Anglii brakuje żyletek. Na szczęście image nadal jest niezmienny - czyli Durani są wciąż wieszakami na odzież. Eleganckie marynarki i dżentelmeńskie zachowanie wpisały się już na stałe w styl zespołu.
A jak tam z muzyką, bo to nas najbardziej interesuje?
Myślę, że osobom lubiącym ten zespół płyta się spodoba, a to ze względu na to, że grupa, a przede wszystkim głos wokalisty Simona Le Bon ciągle są w świetnej kondycji. Co mu żona dodaje do obiadu, to już chyba pozostanie tajemnicą, bo przecież niejeden w takim wieku chciałby brzmieć i zachowywać się ,,forever young" :)

Osobiście zwróciłem uwagę na nagrania z najnowszej płyty - All You Need Is Now, ponieważ nigdy jeszcze nie wydano ich w wersji live.
Tu także pochwalę grupę za lekkość i polot, oraz za nieprzesycenie elektroniką swoich nagrań. Perkusja i gitary brzmią miękko i czysto. Zresztą po tylu latach grania to powinno już brzmieć zawodowo, pomijając fakt, że grupa Duran Duran była dla wielu krytyków wkurzającymi modnisiami nie mającymi pojęcia co chcą tak naprawdę grać.

Można się przyczepić do takich szczegółów na płycie jak np. brak nagrania ,,Save A Prayer" (dla wielu będzie to chyba błąd karygodny), które zastąpiły niektóre piosenki ,,niepotrzebne" (?) jak na przykład ,,White Lines" lub ,,Reach Up for the Sunrise".

Podsumowując - płyta fajna na lato, puszczona na cały regulator w słoneczny dzień pozytywnie nastraja do życia. I na koniec chciałbym, by następny album studyjny Duranów był tak samo ,,fajny" jak ,,All You Need Is Now". Bez eksperymentów. Bez udziwnień. A że jest to krok wstecz do lat osiemdziesiątych? A czym tu się przejmować! Ultravox zagrało (prawie) po staremu i proszę jaki efekt. Najważniejsze, że ludzie nadal lubią słuchać muzyki w takich klimatach, więc kuć żelastwo póki gorące.

sobota, 16 czerwca 2012

Ultravox: zniszczyły nas gadżety...

...czyli Piotr Stelmach ,,bierze w obroty" Midge Ure`a.

 - Daliśmy się uwieść możliwościom technologii i zatraciliśmy serce Ultravox - wspomina Ure połowę lat 80., kiedy to Ultravox odnosił największe sukcesy. - Zdecydowaliśmy więc w pewnym momencie na odrzucenie wszystkich gadżetów i powrót do podstawowego instrumentarium. Warren Cann miał grać po prostu na perkusji, ale na próbę przyniósł mnóstwo elektronicznego sprzętu. Przelaliśmy więc na niego naszą frustrację i usunęliśmy go z zespołu, co było niesprawiedliwe i niedorzeczne - przyznaje po latach artysta w wywiadzie dla Piotra Stelmacha z radiowej ,,Trójki".

 Piotr Stelmach jest chyba jedynym prezenterem w Trójce, który nie odwrócił się plecami do ,,naszej" muzyki. Dziękuję Panie Piotrze za ten wywiad tutaj, bo na stronie Trójki nie widzę wpisywania komentarzy.
Prawie dwudziestominutowy wywiad z Midge Ure tutaj:

http://www.polskieradio.pl/9/359/Artykul/623504,Ultravox-zniszczyly-nas-gadzety

P.S. Dopiero teraz zauważyłem, że ten ,,zwój" na okładce to znak zapytania, o którym wspomina Midge :)

czwartek, 14 czerwca 2012

Desireless - L'Oeuf Du Dragon (EP)

Pamiętacie nagranie ,,Voyage Voyage"? Kto by nie pamiętał...

Chyba jedno z ,,wiecznie żywych" wspomnień lat osiemdziesiątych. Chociaż wokalistka nagrywa do dziś i wygląda zupełnie inaczej niż na przedstawionej powyżej fotografii, to jej nagrania nie mają już tego przebicia co hit ,,Voyage Voyage".
Zupełnie nieoczekiwanie w sieci ukazał się mini album ,, L'Oeuf Du Dragon" powstały przy współpracy wokalistki z Operation of the Sun (pod tą nazwą kryje się Antoine Aureche - gitarzysta i producent muzyki elektronicznej).

Cóż, szczerze mówiąc EP`ka mocno ukatowała mnie z samego rana swoim brzmieniem w rytmach techno.
Na krążku jest siedem nagrań, z czego trzy to remiksy. Miło usłyszeć, że głos Desireless nie stracił swojej barwy przez tyle lat. Znacznie gorzej jest z muzyką, w którą jest ubrany. Dla wielu osób solidna dawka młócki może okazać się nie do przełknięcia.
Do nagrania kandydującego prawie do miana wybitnego zaliczyć można ,, Le Sel Sur Tes Mains".
Refren pobrzmiewa przez długi czas po skończeniu słuchania, mimo spapranej otoczki. Zbyt dużo techno! - pomyślałem po raz pierwszy. Jednak ten refren i fantastyczny głos Desireless sprawił, że wytrzymałem dzielnie ze słuchaniem do końca.
Cóż mogę powiedzieć na zakończenie? Desireless z powodzeniem mogłaby w tych czasach wydać naprawdę świetny album, zanim to jednak zrobi niech tylko zmieni producenta, który ,,czai bazę" i nie będzie się bawił w Gigi D`Agostino.  Dobrze, że to EP`ka. Większej dawki bym nie wytrzymał.

 http://www.youtube.com/watch?v=0iS6D220SlE

Future Perfect - Escape

,,Żle się dzieje w państwie duńskim..." pomyślałem, lecz nie pod wpływem wczorajszego meczu (walczyli dzielnie, lecz polegli), ale nie o tym chciałbym dziś pisać. Na myśli miałem stan obecnej kondycji electro - future popu, który błądzi i drepcze w kółko od paru lat.
Z początku było to nawet ekscytujące. VNV Nation, Apoptygma Berzerk, potem zalew na początku roku 2000 grup synthpop (prym przeważnie wiodła Szwecja i Norwegia, oraz Niemcy). Zespoły takie jak Covenant, Spektralized, Colony 5 oraz Ladytron sprawiły, że syntezatory znowu zaczęły brzmieć ,,czysto elektronicznie". Niestety, ostatnio coś na tym polu się wygięło, złamało i część płyt wywołuje ziewanie zamiast ekscytacji.
Zupełnie nie rozumiem powodzenia ostatniej płyty Assemblage 23 ( Bruise) -  ktoś, kto już tyle czasu działa na rynku futurepop, nadal łupie w kółko jedno i to samo zamiast się rozwijać. Tak to się grało na początku 2002 - 2006, teraz to już się nieżle przejadło i rzeżnikom mówię dość!

Mimo wszystko da się jeszcze stworzyć chwytliwe nagrania futurepop, czego dowodem jest krążek duetu Future Perfect ,,Escape". Dwaj brytyjczycy - Simon Owen i Rebecca Morgan pochodzą z północnej Walii.
Zespół umiejętnie wykorzystuje syntezatory analogowe, samplery  i łączy to gęstym beatem.

Ich debiutancki album ,,Dirty Little Secrets" otrzymał wspaniałe recenzje i był dostępny do pobrania na iTunes.
Natomiast ,,Escape" to pierwsze oficjalne wydawnictwo duetu. Co ciekawe, płyta ,,nie odrzuca" mnie tak jak przy wspomnianym wyżej Assemblage 23 (aż dziw, że Assemblage 23 pochodzi z USA, a brzmi jak niemieckie grupy z ubiegłego dziesięciolecia)!

Z zespołem Future Perfect jest naczej. Głos Rebecci  przypomina mi  wokalistkę z włoskiego Tourde Force, czyli miękko i bez zadziorności. Cały album prezentuje się nienagannie. Płyta jest melodyjna, z wybijającymi się na pierwszy plan momentami. Nie jest to oczywiście żaden przełom, bo w tym gatunku go już chyba długo nie doświadczymy. Na plus zasługuje oczywiście to, że album jest równy, dopracowany i nie ma na nim zgrzytów. Zaczyna się ,,z grubej rury" i tak jest do samego końca.
Solidny synthpop 21 wieku, miłośnicy gatunku nie będą zawiedzeni.

http://soundcloud.com/simonowen-1/sets/escape-previews

http://www.futureperfect.org.uk/

wtorek, 12 czerwca 2012

Na celowniku

Pet Shop Boys - nowy album ,,Elysium" i nagranie ,,Invisible"

Od wczoraj możemy już być pewni co do tytułu jedenastego już studyjnego albumu duetu Pet Shop Boys . Płyta zostanie opatrzona tytułem ,,Elysium" i ukaże się nakładem Parlophone. Producentem został Andrew Dawson, który pracował z Kanye West, Lil Wayne oraz Beyonce.

Według strony internetowej Pet Shop Boys kilka utworów na płycie zaśpiewają w chórkach James Fauntleroy oraz weterani disco - Oren, Maxine i Julie Waters (czyli stary, obecnie  chyba zapomniany zespół The Waters).

Jedno z nagrań jest już dostępne do odsłuchania i obejrzenia. Kompozycja zatytułowana jest ,,Invisible", a film wykonał artysta i reżyser Brian Bress.

Planowana data wydania albumu to wrzesień.

 Mirrors - Hourglass

Najnowsze nagranie jest uzupełnieniem do skromnej dyskografii zespołu (,,Lights and Offerings" oraz ,,This Year, Next Year, Sometime. . . ?") Hourglass będzie najnowszym singlem MIRRORS, dostępnym od 18 czerwca, a kompozycji można posłuchać już teraz.

Jak dla mnie jest to nadal ,,ten sam" Mirrors, mimo uszczuplenia bandu do trzech osób. Utwór ,,Hourglass" wykorzystuje znane chwyty z New Order i Orchestral Manoeuvres In The Dark, nie tracąc przy tym swoich cech.

Grupa na razie (w bólach) pracuje nad swoim najnowszym albumem i najprawdopodobniej niektóre nagrania z EP ,,This Year, Next Year, Sometime...?" doczekają się ostatecznego szlifu, dzięki któremu zostaną umieszczone na następnej płycie.

John Foxx and the Maths - Evidence

  I na koniec niezbyt nowa już wiadomość, ale chyba warta odnotowania. Były wokalista Ultravox, który pod szyldem John Foxx and the Maths nagrał dwie płyty mocno nawiązujące do elektroniki z lat osiemdziesiątych (Interplay oraz The Shape of Thing) planuje wydać mini album ,,Evidence".

Jak dotąd dostępne jest jedno nagranie (tytułowe) z  zespołem The Soft Moon.Nie wiadomo także ile kompozycji znajdzie się na EP`ce (stawiam na cztery:)) Mini album Foxxa spodziewany jest na początku września.

piątek, 1 czerwca 2012

Men Without Hats - Love In The Age Of War

Miłość w czasach wojny? A kto by się chciał kochać, kiedy kule świszczą nad głowami a Tomuś Czereśniak piska na harmonii...

Wprawdzie Men Without Hats powrócili z albumem parę dni temu, lecz przyćmiło ich wydarzenie ważniejsze, czyli ,,Brilliant" Ultravoxu. Czas nadrobić straty, bo muzyka naprawdę jest ,,przytupiasta".

Zespół, którego największym przebojem jest ,,The Safety Dance", powrócił z płytą, która brzmi, jakby powstała w latach osiemdziesiątych.
Chociaż ze starego składu  Men Without Hats pozostał jedynie wokalista Ivan Doroschuk, to nawet nie zauważymy tutaj znaczącej różnicy, ponieważ granie na syntezatorach nie wymaga jakiejś wyszukanej wirtuozerii. Taki np. Andy Fletcher nawet na koncertach potrafi przecież odejść od klawiszy, klaszcząc w dłonie, a instrument mu sam gra :D

Album ,,Love In The Age Of War" (,,Miłość w czasach wojny") został stworzony z małą pomocą brata Ivana - Colina Doroschuk, udzielającego się w chórkach, poza tym Lou Dawson gra na instrumentach klawiszowych oraz James Love na gitarze.
Płytę wyprodukował Dave Ogilvie - cholera, geniusz normalnie, ponieważ album brzmi fantastycznie.

Ta płyta ma power... przy nagraniu The Girl With The Silicon Eyes moje kopytko zaczęło rytmicznie dygać, aż sąsiadka z dołu musiała to chyba usłyszeć, za co przepraszam ją teraz.
Nagrania napakowane są jakąś niespotykaną ostatnio w tego typu albumach energią, płyta jak dla mnie naprawdę równa niczym... chciałem napisać coś o mojej podłodze, ale rozumiecie - budownictwo w latach osiemdziesiątych stawiało na ilość a nie jakość więc... może powiem, że płyta jest równa jak linijka.

Są słuchacze, którzy zarzucają najnowszemu albumowi Men Without Hats monotonnię, prawie jednakowe tempo we wszystkich utworach (jakby zapomnieli, że na Folk Of The 80s i Rhythm Of Youth podobnie to brzmi), albo znowu nastoletni ,,znawcy krytycy" nie przesłuchali nawet podstaw i bredzą.

Cóż, mam dylemat - bo ten album naprawdę może mocno namieszać w końcowym podsumowaniu tego roku i starcie z Ultravoxem będzie ostre. Wiem, to są dwa różne zespoły, obydwa zachowały na szczęście swoje charakterystyczne brzmienie.

Płyta dostępna jest na moim chomiku (chomik atol), do posłuchania i jak ktoś by chciał, nawet do ściągnięcia. Jedyny minus jest taki, że brakuje tam dwudziestosekundowego Intro do nagrania ,,This War", ale niestety takie pliki zdobyłem (zresztą jak komuś się naprawdę spodoba muzyka, to kupi płytę).
Tak naprawdę, to album został wydany na razie tylko w Kanadzie (w ten sam dzień, co my dostaliśmy Brillianta od Ultravoxu). Oficjalne wydanie krążka na świecie planowane jest na pierwszy tydzień czerwca, więc i może brakujący fragment się uzupełni.
Oby tylko komputerowy odtwarzacz płyt zadziałał - u mnie nie czyta niektórych oryginałów, przez co zgrzytając zębami z wściekłości musiałem nieraz ściągać pliki z netu. Jak tu nie piracić.

EDIT: Akurat przed dwiema godzinami w sieci udostępniono już cały album. Pliki, które posiadam na chomiku są tylko w 192 kbps, poza tym jest jakiś problem, by je odsłuchać bez ściągania.
No cóż, obecnie zasysam  w lepszej wersji V0 ~240 kbps, z brakującym intro.

 EDIT 2: Wrzuciłem pliki w lepszej jakości (320 kbps), wszystko już działa jak należy.

sobota, 26 maja 2012

ULTRAVOX: Przebudzenie lunatyka

Zamiast wstępu
---------------------
Sleepwalk... ile to już lat minęło, gdy po raz pierwszy usłyszałem to nagranie i rzuciło mną o ścianę. Cały dotąd poukładany świat 11 letniego dzieciaka, karmionego przez rodziców muzyką prezentowaną w ,,Lato z radiem" oraz włoskimi przebojami został przewrócony do góry nogami przez nagranie zespołu Ultravox.
Kwartet ten i ich album Vienna zmienił całkowicie moje podejście do muzyki. Chociaż (jak na małoletniego brzdąca) wcześniej już usłyszałem ,,Are Friends Electric" Gary Numana, to jednak nie jego muzyka stała się punktem zwrotnym w decyzji, czego będę słuchać przez resztę swojego życia.

Muzyka europejska czy new romantic?
-------------------------
Chyba wszyscy fani Ultravox znają historię grupy i podejście Midge Ure`a do tego, jak zapatrują się na przypinanie łatki ,,nowi romantycy" do ich muzyki. Midge woli, by określać to, co tworzą, jako ,,muzykę europejską", chociaż nie znam innych, bardziej uduchowionych i romantyczno - poetyckich wykonawców od Ultravox. Human League z początku był zbyt ,,brudny" , zimny i mocno futurystyczny w swoim wyrazie, podobnie jak Numan. OMD natomiast miał parę wzniosłych kompozycji na ,,Architecture and Morality", póżniej starali ułatwić sobie życie, kierując się w stronę muzyki pop.
Ultravox genialnie wypracował sobie swój styl grania - zaczynając od brzmienia instrumentów klawiszowych, poprzez ,,miauczący syntezator" (kiedyś myślałem, że to gitara w solówkach! :)) Odyssey ARP i wiolonczelę Billy`ego Currie aż do niepowtarzalnego, chwalonego przez krytyków głosu ,,nowego" wokalisty zespołu Midge Ure`a.
Oczywiście, zdarzały się także głosy krytyczne - chyba najpopularniejsze określenie to ,,Kraftwerk dla ubogich". O ile jednak w Kraftwerk mamy surowy szkic, to w muzyce Ultravox otrzymujemy już emocje, wiosenny romantyzm, oraz rockowe brzmienia, zgrabnie zespojone w całość.
Jak już kiedyś napisałem na blogu, gdy po raz pierwszy usłyszałem album ,,Vienna", nie przypadła mi ta muzyka do gustu. Byłem wychowywany przy muzyce lekkiej, łatwej, przyjemnej a muzyka rockowa jakoś skrzętnie mnie omijała. Oczywiście wiedziałem dzięki ciotkom i wójkom, że istnieli Elvis Presley i The Beatles, lecz wciąż nie czułem, że jest to muzyka dla mnie. Straty w wysłuchaniu ich dyskografii nadeszły lata póżniej.
,,Vienna" po raz pierwszy była dla mnie zbyt hałaśliwa, zgrzytliwa, a najbardziej określałem ją jako ,,dziwną, prawie że heavy-metalową" muzykę. Co prawda, wczesny Ultravox! wywodził się z okresu punk-rocka, jednak ja o tym nic nie wiedziałem i nie byłem przygotowany stopniowo na taki wstrząs :)
Kumpel, który miał całą płytę nagraną z radia (to były czasy, heh:)), puszczał ten album przynajmniej trzy razy w tygodniu - gdy usłyszałem ekspresję ,,Sleepwalk" i tą  elektroniczną ,,solówkę" w środku i pod koniec nagrania - zacząłem w końcu ,,czuć" tą muzykę.
 Najbardziej uwielbiałem Ultravox właśnie za te elektroniczne, ,,miauczące" sola, potem docierały do mnie subtelne brzmienia fortepianu. Początkowy zgrzyt zamieniał się po paru odsłuchaniach w porywające melodie, natomiast nagranie tytułowe, ze swoim ,,przyspieszaczem" do dziś powoduje, że mam ciarki na plecach.
Tańcząc ze łzami w oczach płaczę wspominając dawne dni mego życia
------------------------------------
Powrót Ultravox. Nie chciałem, by z tej okazji była to zwyczajna, krótka i ,,na odwal się" notka. Zespół, który przez te parę lat pomagał dzięki swojej muzyce podnieść mnie na duchu, zasłużył z pewnością na więcej.
Dokładnie pamiętam wakacje i kolonie z ,,Dancing With Tears In My Eyes". Listę Przebojów Trójki z ,,Love`s Great Adventure". Beztroskie dzieciństwo i te upały, gdy z okien leciało nagranie ,,Reap The Wild Wind". Do cholery, dlaczego to wszystko przeminęło? Ludzie pozamykali się w sobie, zaczęli dzielić muzykę na ,,lepsza - gorsza", z czego nasz ,,new romantic", został obecnie zepchnięty  do jakiegoś pieprzonego undergroundu, chociaż może to i lepiej, bo sępy z wytwórni chciałyby raz jeszcze  ocalałe cudem resztki skomercjalizować.
Tak z początku krytykowany przeze mnie internet stał się wybawicielem dla wielu gatunków muzyki. Także dla muzyki lat osiemdziesiątych. Nie wiem, czy bez niego wiedziałbym, co poczynają obecnie np. Nik Kershaw, lub Howard Jones. Działa to oczywiście także w drugą stronę - muzycy dzięki internetowi nie są przez to całkowicie zapomniani i nie chodzą w dziurawych spodniach i rozwalonych butach.
Także społeczność internetowa, zakładająca sentymentalne strony, fora oraz blogi o tematyce lat osiemdziesiątych (nie tylko o muzyce z tamtych lat), przyczyniła się do tchnięcia nadziei wielu muzyków, że nie są na straconej pozycji i ludzie o nich pamiętają.

Gdybym był... ponownie w Ultravox.

------------------------
My, stare pryki (ROb, mów za siebie :)) pamiętamy, jak muzyka new romantic przemijała i od roku 1986 wszystko już stawało się coraz słabsze w wyrazie. Zespoły z syntezatorami  wypalały się twórczo, nie licząc Depeche Mode, którzy nadal wydawali świetne albumy i wypracowywali w pocie czoła swoje charakterystyczne brzmienie (kto wtedy sądził, że będą mieli aż tylu naśladowców, łapka w górę :))
Pod koniec roku 1985 Midge Ure wydał swój pierwszy, solowy album ,,The Gift". Wtedy jeszcze nie było żadnej mowy o oficjalnym odejściu wokalisty z zespołu. Hit ,,If I Was" był numerem jeden na angielskiej liście przebojów, co nie udało się dotąd  zespołowi Ultravox. Nawet singel ,,Vienna" NIE był numerem jeden (a ,,zaledwie" dotarł do pozycji drugiej) - zupełnie nie rozumiem niektórych, co to wypisują w necie takie informacje.
Album, jak zapewniał Ure, miał być jedynie ,,oddechem" przed następną płytą Ultravox. Oczekiwania były spore. Może zbyt wiele oczekiwaliśmy po zespole, który w tamtym okresie chyba już to, co miał do powiedzenia po prostu powiedział wszystko. Płytę ,,U-Vox" poprzedzało nagranie ,,Same Old Story", natomiast cały album (nagrywany właściwie już bez Warrena Cann, którego zastąpił Mark Brzezicki z Big Country) przeważnie otrzymywał negatywne opinie.
Pomimo całego biadolenia ,,U - Vox" posiada  mocne punkty: ,,All Fall Down", ,,All In One Day" czy ,,Dream On", lecz do dziś przez wielu słuchaczy uznany jest za najsłabszy album Ultravox nagrany z Midge Ure.
Nie obyło się też bez światowej trasy (pożegnalnej), w której zespół odwiedził nawet Polskę, a na koniec Ure powiedział, że odchodzi z Ultravox i poświęca się karierze solowej. ,,Nigdy więcej Ultravox"? Bynajmniej.

Powrót do raju
--------------------
Wiele wody w rzece upłynęło, by w końcu pan Midge zdecydował się wskrzesić stare dobre czasy i ponownie stanąć ramię w ramię z Billym Currie, Warrenem Cann oraz Chrisem Cross w 2009 roku. Trasa koncertowa oraz wydawnictwo DVD ,,Return To Eden" dały pokaz temu, że ,,stary człowiek i może", bijąc na głowę wszystkich gówniarzy stękających cośtamcośtam w MTV.
Lecz prawdziwa bomba wybuchła w styczniu 2011 roku. Do publicznej wiadomości podano, że w trakcie trasy koncertowej zaczęto na poważnie myśleć o nowym albumie Ultravox i to z Midge Ure w roli wokalisty! Było to wielkie zaskoczenie dla fanów. Nie obyło się bez obaw - pamiętający album ,,U - Vox" mówili, czy  lepiej już nie niszczyć ,,legendy" i zostawić to wszystko tak, jak było do tej pory.
Jednak Ure i reszta byli tak pełni optymizmu, że faktycznie musiało być coś na rzeczy. W lipcu 2010 roku odbyło się spotkanie zespołu, na którym wszyscy zdecydowali się na wydanie całkiem nowego materiału.

Brylant przy którym bledną wszystkie gwiazdy
--------------------
Angielskie słowo ,,brilliant" ma wiele znaczeń. Jako rzeczownik oznacza brylant, za to w przymiotniku jest to określenie jako ,,błyskotliwy, znakomity, efektowny".
Czy cała płyta zasługuje na takie miano?

Album nagrany został w Kanadzie, Los Angeles i Wielkiej Brytanii.
 "Myślę, że ta płyta jest chyba jedną z najlepszych, jakie kiedykolwiek zrobiliśmy", wyjaśnia Midge Ure.

Proces pisania dwunastu piosenek na "Brilliant" zaczął się, gdy Billy i Chris dołączyli do  Midge`a w swoim domu w Kanadzie.
 "Mam dom w środku lasu nad jeziorem w Montrealu i  gdy w trójkę się tam znależliśmy,  zdaliśmy sobie sprawę, że jesteśmy w stanie  bez żadnych zakłóceń zewnętrznych napisać coś razem. To było fenomenalne przeżycie dla nas: jadłeś, spałeś i oddychałeś muzyką Nie chcieliśmy tracić impetu i natchnienia, by ta bańka twórcza zbyt szybko nie pękła."

Producentem płyty został Steve Lipson. Ure mówi, że stał się na chwilę piątym członkiem zespołu. Ostateczne brzmienie na albumie wypadło, patrząc na to ile lat upłynęło pozytywnie. Grupa nie starała się wyznaczać nowych trendów, bo przecież pionierami już są, teraz wystarczy trzymać się swojego brzmienia. Natychmiast rozpoznawalne motywy fortepianowe, epickie brzmienie, ogromne chóry, namiętny śpiew i pulsująca elektronika, jest tutaj wszystko, za co pokochaliśmy Ultravox.
Dla mnie ,,Brilliant" jest kandydatem do płyty roku, przez najbliższe dni, a nawet tygodnie będę miał co słuchać. Wiele płyt po jednokrotnym przesłuchaniu idzie u mnie w odstawkę. W tym wypadku będzie inaczej.
Minusy płyty: Do ,,Vienny" jej daleko - tam wszystko było jakby bardziej złożone, nagrania zgrabnie przechodzą ,,jedno w drugie" i naprawdę ciężko jest przeskoczyć dzieło, będące nawet na liście ,,Tysiąca płyt, których należy wysłuchać, zanim umrzesz". Porównując z drugiej strony do ,,felernego" ,,U - Vox", jest o wiele, wiele lepiej.

Pozostaje mi nic innego, jak i Wam rozkoszować się najnowszą płytą Ultravox - dla miłośników zespołu, a także słuchaczy synthpopu pozycja obowiązkowa. Dziękuję panowie, że daliście z siebie tyle dla słuchaczy, ja jestem wciąż z Wami.

PS. Album wyciekł już do sieci, obecnie wrzucam go także na swojego chomika.

wtorek, 22 maja 2012

Laid Back - Cosyland

 Ale gorąco w tych nosorożcach.... ~ Ace Ventura

  Upał dziś niesamowity, a ja tu piszę następną notatkę. Tym razem na celowniku duński duet, który we wczesnych latach osiemdziesiątych rozbrzmiewał w głośnikach przede wszystkim za sprawą ,,Sunshine Reggae". Tak, tak. Powrócili. O ile powyżej wymieniony hicior nie powoduje u mnie do dziś wzruszenia, to przy ich szybszych kompozycjach ,,High Society Girl" oraz ,,Elevator Boy" wracają wspomnienia dyskotekowych wygibasów .
Z tym większą ciekawością sprawdziłem, co tym razem mają dla nas John Guldberg i Tim Stahl.
Nagranie Cosyland, jak tłumaczą sami muzycy, jest odkopane z archiwum z roku 1981, kiedy to duet eksperymentował jeszcze z syntezatorami (przede wszystkim chodzi tutaj o instrument Roland 808).
Z tych sesji jedynie nagranie ,,White Horse" doczekało się finalnej obróbki i ukazało się na płycie. Reszta materiału przeleżała przez lata, pokryta kurzem.

Nie wiem, czy aż tak bardzo pragnąłem takich zabytkowych ,,dziwolągów", bardziej ekscytują mnie najnowszy Men Without Hats (kurcze, nowa płyta wymiata, choć niektórzy mówią, że im się szybko nudzi), oraz zbliżający się olbrzymimi krokami ,,Brilliant" Ultravoxu. Słyszycie już to dudnienie? Ja tak!

Powracając do Cosyland - jest to EP`ka, zawierająca zaledwie cztery (jak na EP`kę przystało) kompozycje. Nie wiem, jak ocenić te nagrania. Na pewno nie są to ,,hiciory". Nagranie ,,Cocaine Cool" mocno przypomina właśnie ,,White Horse" (nawet pogwizdujące sample są dość podobne), jednak rytmy są strasznie monotonne i powodują u mnie senność.
Można to porównać do jazdy pociągiem - rytmiczny, obojętny  stukot kół o szyny, który tylko przyspiesza naszą tęsknotę, by ta podróż się skończyła.

I tu już pragnę zakończyć tą dość krótką notkę o naprawdę przeciętnym powrocie Laid Back, przepraszając jednocześnie za stracony czas, że musieliście to jeszcze wyczytać do końca :)

piątek, 11 maja 2012

Secret Oktober - Silent Words

Jeden z recenzentów napisał o ich muzyce: ,,To jest tak, jakby Gary Numan i Duran Duran doczekali się swojego dziecka i to niesamowitego."
My, słuchacze siedzący dość długo w tych klimatach podchodzimy już z rezerwą do takich rewelacji. Z ciekawości podchwyciłem sobie dżwięki z ich najnowszej EP`ki i...
Zanim przejdę do muzyki, to może trochę o tym, kim u licha są członkowie grupy Secret Oktober.

W roku 2011 Sebastian Storm (keyboard, gitara, wokal),. Andy Foster(bezprogowa basowa gitara, instrumenty klawiszowe), Glenn Westbrook (gitara) oraz Paul Smith (perkusja) połączyli swoje muzyczne inspiracje, by zagrać w starym stylu New Romantic / New Wave, lecz by jednocześnie nie brzmiało to zbyt banalnie, jak brzmi wiele obecnie działających grup grających muzykę synthpop.
Grupa pochodzi z Birmingham (Wielka Brytania) i nie posiada kontraktu z żadną wytwórnią płytową.

Teraz trochę o muzyce, która może zadowolić sporo osób narzekających na kondycję obecnej muzyki synhpop, która coś kręci się w kółko plastikowo sztucznych brzmień.
Jeżeli chodzi o wokal - Sebastian Storm faktycznie ,,podchodzi" tu pod beznamiętnie znużonego Gary Numana, jednak gdy w refrenie potrzeba ,,przykopać" to potrafi wydusić z siebie więcej emocji.

Muzyka też ma coś w sobie. Gitary brzęczą nie nachalnie, lecz nowofalowo, zabarwione tu i ówdzie elektroniką. Oczywiście wiele jest tu patentów sprawdzonych w boju lat osiemdziesiątych (nagranie Mannequin niebezpiecznie zawęża skojarzenia z Being Boiled wczesnego Human League), jednak im dalej się wgłębiamy w kompozycję, tym więcej smaczków otrzymujemy.

Teraz coś o kompozycji wolniejszej, a zarazem posiadającej klimat. Chodzi mi o nagranie Sea View, które chyba polubią fani grupy Japan i Davida Sylviana. Jest to zarazem najdłuższe nagranie na EP` ce i do cholery, więcej takich  panowie proszę! Dla mnie to nagranie jest odkryciem tygodnia.

Cóż, mam nadzieję, że może o nich trochę jeszcze usłyszymy, bo naprawdę szkoda byłoby, żeby zginęła taka perełka w zalewie synthpopowych przytupajek. Bezczelnie nawet dodam, że to jest lepsze niż nagrania MIRRORS... za co na pewno paru mi w mordę przywali. Na szczęście nie mam obecnie w planach wyjazdu na Wyspy Brytyjskie, tak więc mogę iść spać spokojnie.

Linku do EP`ki nie podaję, ponieważ wystarczy wkleić w Google tytuł mojego posta i wyskoczy od razu z parę... sprawdzałem :) Poza tym wrzucę na swój chomik, bo myślę, że chyba warto.

http://www.myspace.com/secret.oktober

http://secretoktober.bandcamp.com/

czwartek, 26 kwietnia 2012

Sandra - Maybe Tonight

O tym, że Sandra - królowa niemieckiej sceny dyskotekowej lat osiemdziesiątych, przygotowuje się do zaprezentowania słuchaczom nowych nagrań, wieści krążyły już od dwóch miesięcy. Nie sądziłem jednak, że będę jeszcze kiedykolwiek zainteresowany działalnością Sandry, mówiąc w myślach: ,,no tak, na pewno znowu jakaś techno łupanka".

Jednak ciekawość zwyciężyła, ponieważ z wiadomości podanych tu i tam ( pierwsi byli z forum top80.pl - pozdr.), mamy tutaj powrót do brzmień w stylu lat 80tych.
Najnowsze nagranie nosi tytuł ,,Maybe Tonight", a napisał je Jens Gad (stary, znany producent, pracujący także przy ostatnich albumach wokalistki). Następnym powrotem do przeszłości jest męski, ,,drugi" wokal, którego użycza Hubert Kah. Czyli wydawało by się wszystko po staremu.

Słucham sobie właśnie po raz trzeci pod rząd wersji extended nagrania ,,Maybe Tonight", by się jakoś przekonać. Przeboje ,,Maria Magdalena" , ,,In The Heat Of The Night" oraz trochę póżniejsze ,,Midnight Man" zdobywały poklask na parkietach dyskotek. Piosenki były lubiane  nie tylko wśród nastolatków, ale i ich rodziców.

 Do kompozycji ,,Maybe Tonight" podchodziłem trochę ostrożnie. W końcu Sandra od tamtych lat trochę przeżyła (zarówno w karierze piosenkarki jak i w życiu osobistym), więc różnie to bywa z nostalgią.
Po pierwszym przesłuchaniu  najnowsza kompozycja nie zrobiła na mnie sporego wrażenia. Mamy tutaj do czynienia ze zwyczajną kalką nagrania ,,In The Heat Of The Night", lecz bez ekspresji i emocjonalnego refrenu. Głos Sandry jest bardziej rozmarzony, niczym w nagraniu ,,Secret Land", na szczęście brzmi tak, jakim go pamiętamy z lat osiemdziesiątych.

Prawdę mówiąc, nagrania Sandry brzmiały podobnie jedno do drugiego już na pierwszych albumach, więc nie mam prawa się czepiać. Powinienem się właściwie  cieszyć, że wokalistka nie zadręcza słuchaczy jakimiś technogrzmotami, gdzie brak miejsca na konkretną melodię , by móc posłuchać jej w dzień, lub ,,do poduchy".

Akurat skończyło się nagranie, odpalam je po raz kolejny... to chyba dobry znak. Wiele nagrań ,,comebackowych" innych artystów szło w cholerę po jednym przesłuchaniu, a tutaj jednak coś mnie ciągnie.
Tak to chyba u mnie jest, że natrwalsza jest ta pierwsza miłość - w moim wypadku jest to miłość do muzyki lat 80tych. I chyba już ze mną zostanie aż do końca moich dni.

Wydanie singla planowane jest na 11 maja tego roku.

Nagrania możecie posłuchać tutaj:


http://www.mrtzcmp3.net/Sandra__Maybe_Tonight_1s.html

Wybieramy Maybe Tonight (Extended Version) : wciskamy ,,windowsową" ikonkę playera, a na następnej stronie odpalamy szary odtwarzacz.

niedziela, 15 kwietnia 2012

Morten Harket - Out Of My Hands

Jeżeli kiedykolwiek w swoim życiu poczułeś miłość, dotknąłeś Boga.

Tym oto pompatycznym wstępem postanowiłem rozpocząć następny post. Rozleniwiłem się ostatnio, ale i też nie ma o czym pisać. Prawdę mówiąc, obawiałem się, że najbliższa wypocina będzie o tym że odszedł od nas Robin Gibb (podobno jest w ciężkim stanie i chyba rak tym razem już nie odpuści), jednak jest już w sieci dostępny najnowszy album Mortena Harketa (ex wokalista a-ha), więc wziąłem go ,,na tapetę".

Piosenkarz solowy to ma dobrze. Nie musi zżymać się z kolegami, jaki charakter i brzmienie ma mieć dane nagranie. Sporo zespołów rozsypywało się właśnie z tego powodu. Są także i minusy tej zabawy. Cała odpowiedzialność za ewentualną porażkę spada właśnie na muzyka, przedstawiającego nagrania pod swoim nazwiskiem, a nie na zespół.

Morten Harket - wokalista popularnego w latach osiemdziesiątych (plus następne dekady) zespołu a-ha, wydał oczekiwany, piąty już album solowy zatytułowany ,,Out Of My Hands". Z pewną rezerwą, jak do jeża podchodziłem do najnowszych nagrań, ponieważ poprzednie jakoś do mnie nie przemawiały.
Może więc tym razem - pomyślałem...

Na płycie jest dziesięć piosenek i zapewniam Was, że to wystarczająca liczba.
Nagrania są ciekawie zaaranżowane, trochę elektroniki (ale bez przesady), są gitary i ,,normalna" perkusja, lecz nie ma mowy, że to muzyka czysto rockowa.
Morten nadal obraca się w kręgach pop-rock, czyli tak trochę bez zaskoczenia i szału jest ten krążek.

Jeżeli chodzi o melodyjne refreny, na które ja osobiście zwracam uwagę, to nie ma ich tu też zbyt wiele. Utwory zaczynają się fajnie, człowiek czeka na jakiś mega odjazdowy refren, niestety otrzymuje taki, który po paru godzinach dość szybko ,,wyparowuje" z umysłu słuchacza.
Wokalnie jest to ten sam Morten (chociaż trochę mam podejrzenia, czy nie został w niektórych momentach ,,podrasowany" przez realizatora dżwięku), jeżeli nie to zwracam honor.

Może jestem upierdliwy, albo oczekuję cudów od dzisiejszej muzyki pop, ale najnowsza płyta dziełem przełomowym nie jest. Wiele brakuje jej do płyt a-ha, mimo, że kompozycje są naprawdę zróżnicowane i nie monotonne.
Szkoda, bo naprawdę chciałbym pozytywnie zostać zaskoczony w niedzielny poranek... a tu trochę lipa.

Do ciekawszych nagrań na płycie zaliczam jedynie tytułowy ,,Out Of My Hands" oraz ,,Burn Money Burn" (trochę trąca mi to ,,Someone Somewhere In Summertime" Simple Minds :)) albo ... Fade To Grey (posłuchajcie refrenu).

Podsumowując płyta jest dobrze zrobiona, lecz brak na niej pazura, albo to ja pierniczę bez sensu :) Mimo wszystko posłuchajcie, kto wie, może uchwycicie coś, na co ja jestem niewrażliwy. Spokojnej niedzieli!